niedziela, 15 maja 2011

WYSIEDLENI - ZAPOMNIANI

Do Polaków zajmujących mieszkania w Gdyni i innych miastach Pomorza coraz częściej pukają Niemcy, którzy uważają się za właścicieli kamienicy lub domu i żądają ich opuszczenia. Tragedia ludzi, którym po kilkudziesięciu latach odbiera się dom czy nawet całe gospodarstwo, nie wzrusza rządu Donalda Tuska.

Historycy szacują, że w czasie II wojny światowej Niemcy wysiedlili z ziem zachodnich blisko milion Polaków, a z terenów całej okupowanej przez III Rzeszę Polski prawie milion siedemset tysięcy osób. Mimo że wysiedlanym Polakom wolno było zabrać bagaż o wadze 20 kg na osobę dorosłą i 10 kg na dziecko (niezbędną odzież i żywność), w przejściowych obozach przesiedleńczych byli obrabowywani ze wszystkiego - nie tylko z biżuterii, ale także z bielizny, ubrań i pościeli. Po selekcji młodzież i mężczyzn zabierano na "roboty do  
Rzeszy", a pozostałych wysyłano bydlęcymi wagonami do Generalnego Gubernatorstwa.

Ludwik Landau w swojej "Kronice z lat wojny i okupacji" pod jedną z dat 1939 r. zapisał: "Pierwszym punktem objętym tą akcją było Orłowo. (...) cała ludność miała się zebrać w określonym punkcie, zabierano wszystkich bez względu na wiek, stan zdrowia itd., była rodzina, która udała się w drogę z trumienką dziecka. Zabierać wolno było tylko ręczny bagaż, pieniędzy nie więcej niż 20 zł; przechodzono przez wielokrotne rewizje, przy których zabierano nie tylko pieniądze, ale i kosztowności, zdzierając np. pierścionki z palców". O dramacie wysiedlonych wiele pisała też prasa podziemna: "Dzikie sposoby stosowane podczas wysiedleń pozostają bez zmian. Przeważnie nocą, około 20 minut czasu na opuszczenie domu, tylko z węzełkiem. (...) odłączenie zdrowych i młodych z natychmiastowym przeznaczeniem na roboty do Rzeszy"; "Rugi obejmują całe wsie. Tysiące rodzin chłopskich, doszczętnie ograbionych pędzi się na punkt zborny...".

Dla ofiar niemieckich represji nie ma pieniędzy

W 2007 r., w krótkim okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, Sejm przygotowywał nowelizację ustawy kombatanckiej, na podstawie której osoby wysiedlone i deportowane od września 1939 r. do marca 1940 r. mogły uzyskać status represjonowanych. Rozwiązanie parlamentu położyło kres tym pracom.
Już wcześniej, w 2004 r., gdy władzę sprawował Sojusz Lewicy Demokratycznej, posłowie Prawa i Sprawiedliwości dwukrotnie składali projekt takiej ustawy. Jego inicjatorką była obecna senator PiS, a wówczas poseł, Dorota Arciszewska-Mielewczyk, przewodnicząca Powiernictwa Polskiego, skupiającego Polaków wypędzonych ze swoich domów przez Niemców podczas II wojny światowej. Ówczesny marszałek Sejmu Włodzimierz 

Cimoszewicz powiedział, że żadne ustawy, które niosą ze sobą skutki finansowe, nie będą uchwalane, i schował projekt do szuflady. Podobnie było z uchwałą Sejmu o reparacjach wojennych, podjętą głosami posłów prawicy, którą SLD-owski rząd odrzucił, powołując się na nieistniejący dokument z 1953 r., jakoby Polska zrzekła się reparacji od Niemców. Platforma Obywatelska najpierw razem z SLD opóźniała prace nad uchwałą, żądając licznych ekspertyz, a w końcu złożyła własny projekt, który w ogóle nie wspominał o reparacjach, ale postulował uznanie na równi z roszczeniami polskimi wobec Niemiec roszczeń niemieckich wobec Polski. Co ciekawe, interwencję przeciwko uchwale Sejmu podjęła niemiecka ambasada. 

Rządząca Polską od 2007 r. Platforma Obywatelska nie wykazuje żadnej woli zadośćuczynienia ofiarom tych represji. W 2007 r. senator Piotr Andrzejewski złożył projekt ustawy o potwierdzeniu wygaśnięcia praw rzeczowych na nieruchomościach, które weszły w granice Rzeczypospolitej Polskiej po II wojnie światowej, tak aby uregulować sytuację poniemieckich nieruchomości w Polsce oraz uniemożliwić roszczenia ich dawnych właścicieli. Autorzy projektu chcieli ponadto, by dawni właściciele lub ich spadkobiercy nie mogli występować o wydanie odpisów z ksiąg wieczystych. Ale i ten projekt przepadł. 
Polacy będący ofiarami niemieckich represji nie mają możliwości dochodzenia żadnych odszkodowań od państwa niemieckiego. Potwierdził to Sąd Najwyższy w 2010 r. w sprawie wniesionej przez 72-letniego Winicjusza Natoniewskiego o odszkodowanie od Republiki Federalnej Niemiec.
 Pan Natoniewski jako pięcioletni chłopiec został ciężko poparzony w czasie pacyfikacji wsi Szczecyn na Lubelszczyźnie i okaleczony na całe życie. Żądał 1 mln zł tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, ale sąd, powołując się na immunitet obcego państwa, oddalił jego pozew. Senator Arciszewska-Mielewczyk twierdzi, że sprawę rozwiązałyby odpowiednie regulacje prawne i zniesienie tego immunitetu w przypadku zbrodni przeciwko ludzkości (tak jak zrobili Włosi oraz Grecy), aby represjonowani i poszkodowani Polacy mogli pozywać Niemców o odszkodowania za zniszczone zdrowie i życie oraz zagrabione mienie. Niestety, od dwudziestu lat wszelkie tego typu działania są torpedowane i uniemożliwiane.

SEJM dla "Zbycha" i "Rycha" - znowelizował ustawę o lobbingu. Za jej przyjęciem opowiedziała się koalicja PO - PSL i SLD art. pod red.Maciej Wałaszczyk

Od samego początku prac nad ustawami i rozporządzeniami rząd będzie musiał je konsultować z lobbystami. Rządząca koalicja przeforsowała w Sejmie ustawę o lobbingu. Zdaniem PiS, ustawa jest napisana pod "Rychów" i "Zbychów", aby w sprawie zapisów, które mają się znaleźć w ustawach, nie musieli rozmawiać na cmentarzach, tylko w zaciszu rządowych gabinetów.

Poseł PiS Jarosław Zieliński, członek sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych i Administracji, zauważa, że ustawa jest napisana pod środowisko lobbystów, którzy już od samego początku procesu legislacyjnego będą mieli wgląd w to, jakie pomysły będzie chciał zaproponować i ewentualnie przeforsować rząd. I rzeczywiście nowe przepisy dopuszczające lobbystów do najwcześniejszego etapu stanowienia prawa na poziomie rządu i ministerstw zostały wpisane właśnie do ustawy lobbingowej, a nie do ustawy regulującej działania Rady Ministrów.
- Ustawa spowoduje, że lobbyści będą mieli wpływ na wszystkie etapy procesu legislacyjnego - od powstania koncepcji i pomysłu po prace w Sejmie - podkreśla Zieliński. Dodaje, że lobbyści będą mówili, na czym im zależy i jakie zmiany interesują ludzi i podmioty, których reprezentują, a rząd będzie to potem realizował. - My to kwestionujemy, ponieważ według nas, to rząd powinien mieć kontrolę nad tym, co zamierza zrobić, a dopiero potem poddawać to konsultacjom społecznym - zaznacza Zieliński.
Na czym więc polegają zmiany? Znowelizowana ustawa zmienia zasady planowania prac rządu w zakresie powstawania projektów ustawy i rozporządzeń. Przewiduje zastąpienie przygotowywanych co sześć miesięcy programów prac legislacyjnych rządu tzw. wykazem prac legislacyjnych. Mają one obejmować założenia projektów ustaw, projekty ustaw oraz projekty rozporządzeń. Wszystkie będą podlegały udostępnieniu w Biuletynie Informacji Publicznej i to - co istotne - już z chwilą przekazania ich do uzgodnień międzyresortowych. Wykaz ten ma także zawierać informacje o przyczynach i potrzebie wprowadzenia określonego projektu. Z chwilą ich upublicznienia każdy lobbysta będzie mógł zgłosić zainteresowanie pracami nad projektem lub samymi założeniami ustawy lub rozporządzenia. Wykaz takich projektów ma być prowadzony przez całą kadencję rządu.
- Oznacza to, że rząd nie będzie w stanie ogłosić żadnego ze swoich projektów bez udziału lobbystów. Dosłownie niczego. Będą oni mieli wpływ na powstawanie nowych regulacji już od samego początku - uważa Zieliński. Zdaniem PiS, rząd chce stworzyć tym samym komfortowe warunki dla lobbystów. - Chodzi o to, by "Rychowie" nie spotykali się z "Mirami" i "Zbychami" po cmentarzach, ale legalnie przychodzili do gabinetów ministerialnych i przy zapalonym cygarze, dobrej kawie lub czymś mocniejszym napisali wspólnie założenia do ustawy, podpowiedzieli pomysły - podkreśla. W jego ocenie, jeśli lobbyści będą mieli wpływ na treść prawa już od momentu pomysłu, to cała reszta ustanawiania prawa będzie szła jak po sznurku bez większych kontrowersji i komplikacji ze strony zainteresowanych.
Teraz nowelizacja trafi pod obrady Senatu. Ustawa o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa pochodzi z 2005 roku. Określa zasady jawności działalności lobbingowej, wykonywania zawodowej działalności lobbingowej oraz jej kontroli.

POLSKO - OJCZYZNO Trzeba stawać na arystokracją młodego ducha

Istnieje spójność chrześcijańska także w życiu publicznym. Kto jest chrześcijaninem, winien nim być zawsze, na każdym poziomie, bez chwiania się, bez ustępstw; w czynach, a nie tylko z imienia. Prostych ludzi boli, a wręcz irytuje, że na spotkaniach przedwyborczych wszystkie ugrupowania obiecują prowadzić politykę prorodzinną, a potem nie dotrzymują słowa. Niestety, także do dzisiejszych polityków odnosi się ostrzeżenie wyryte na Pomniku Trzech Krzyży w  Gdańsku: „Ty, co skrzywdziłeś człowieka prostego, na krzywdę jego drwiną wybuchając, nie bądź spokojny”.

Katolicy zaangażowani w politykę – na tej samej zasadzie, co wszyscy inni katolicy w jakikolwiek sposób zaangażowani w sprawy tego świata – mają poważny obowiązek dawać świadectwo Ewangelii tam, gdzie Bóg ich postawił. Kościół nie jest zapleczem politycznym, ale wspólnotą wiary, którą również katolicy zaangażowani w politykę powinni żyć na co dzień. Gdy podkreślamy, że Polska pilnie potrzebuje w polityce ludzi prawych, trzeba wyraźnie powiedzieć, że podstawową miarą tej prawości jest życie małżeńskie i rodzinne danego polityka. Człowiek, który zdradza własną żonę czy męża, okazuje przecież swój egoizm, skłonność do stawiania własnej wygody i własnych korzyści ponad wszystko, słaby charakter i niedojrzałość ludzką. Okazuje, że nie potrafi dotrzymać raz danego słowa ani wierności danemu słowu nie uważa za wartość. Człowiek, który opuszcza swoją żonę i dzieci, okazuje przecież, że to, co bliskie, może nagle stać się dla niego dalekie i obojętne, że dla własnej przyjemności, albo wygody, w każdym momencie może opuścić ludzi i sprawy, zdezerterować. Podobnie ten, kto we własnej rodzinie dopuszcza wolne związki, zdrady, rozwody, konkubinaty, aborcje, zapłodnienie invitro – pokazuje, jaki jest jego świat wartości.
Ponieważ zaś z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą myśli i czyny, taki polityk będzie się kierował swoim spaczonym światem wartości, patrząc na powierzone mu sprawy Narodu i Państwa przez pryzmat własnej niedojrzałości, kierując się swoim nieukształtowanym sumieniem i zgubnymi nawykami.
Zabiegiem socjotechnicznym jest mówienie, że ktoś oddziela życie prywatne od zaangażowania społecznego. To niemożliwe. Jak będzie ojcem Narodu ktoś, kto nie zrozumiał do końca, co znaczy być ojcem dla własnych dzieci? W imię czego mamy liczyć na wierność sprawom anonimowych ludzi ze strony kogoś, kto nie potrafi być wierny własnej żonie/ własnemu mężowi? Jak można się spodziewać, że ktoś całym sercem odda się w polityce ludzkim sprawom, jeżeli on żyjąc w związku nieformalnym, pokazuje, że chce żyć bez zobowiązań? Czyż będzie bronił ludzkich praw ktoś, kto sam depcze prawa swoich dzieci oraz żony czy męża ?
 Wybory zarówno parlamentarne jak samorządowe są realnym działaniem w ramach apostolstwa świeckich i mogą się wydatnie przyczyniać do ewangelizacji świata, gdyż pozwalają zająć odpowiedzialne stanowiska w państwie bądź strukturach samorządowych tym ludziom świeckim, którzy są zdolni „mocą Ewangelii dosięgnąć i zmieniać kryteria oceny, hierarchię dóbr, postawy i nawyki myślowe, bodźce postępowania i modele życiowe rodzaju ludzkiego, które stoją w  sprzeczności ze Słowem Bożym i z planem zbawczym.
Zachowując prawo do pluralizmu politycznego, katolik ma zawsze poważny obowiązek sumienia głosować na osoby w  pełni reprezentujące stanowisko Kościoła katolickiego w  sprawach etycznych oraz społecznych, szczególnie w kwestii ochrony życia ludzkiego oraz troski o małżeństwo i rodzinę.
 Kto zaś chce zaangażować się w politykę, niech pyta szczerze przed Bogiem, czy się do tego nadaje. Zawsze obecna w Kościele nauka oczystości intencji obowiązuje także w tym wypadku. Nie godzi się angażować w politykę, jeżeli nie chce się służyć wspólnemu dobru Narodu, a szuka się tylko osobistych i partyjnych korzyści. Głęboki szacunek i szczera troska o dobro Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, za której istnienie i  wolność tyle pokoleń płaciło krwią, łzami i trudem codziennego zmagania, powinny kierować wszelkimi działaniami.

PAMIĘĆ TO WOLNOŚĆ DLA CIEBIE POLSKO - Sezon na Dzierżyńskiego w Miednoje art. Piotra Falkowskiego, Miednoje dla Naszego Dziennika

fot. M. Borawski
Ekspozycja muzealna w kompleksie memorialnym w Miednoje: dokumenty sowieckich oprawców i wyroki śmierci na tle pamiątek po pomordowanych Polakach

Cmentarz w Miednoje to modelowy wręcz przykład na to, jak naskórkowa jest w Rosji desowietyzacja. W kiosku z pamiątkami jako dzieło sztuki można za 75 rubli kupić reprodukcję plakatu propagandowego z czasów stalinowskich przedstawiającą Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, twórcę osławionej Czeki, protagonisty NKWD. Wcześniej był prezentowany na wystawie. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że polska część kompleksu memorialnego utrzymywana jest ze środków budżetowych Rzeczypospolitej Polskiej. Ale rosyjscy opiekunowie cmentarza rządzą nim po swojemu. Z miejsca odrzucają jakiekolwiek analogie pomiędzy stalinizmem a hitleryzmem, którego symbole są powszechnie zakazane.
fot. M. Borawski
Utrzymaniem cmentarza zajmuje się administracja obwodu twerskiego (dawniej kalinińskiego) za środki z budżetu Polski. Nekropolią przez wiele lat opiekował się pewien emerytowany major KGB. Obecnie zastąpiła go nauczycielka historii, zajmująca się dokumentowaniem politycznych represji okresu stalinowskiego. Rozmawiamy z nią w niewielkiej izbie pamięci urządzonej przez Rosjan. W kiosku, gdzie kupiliśmy bilety, można dostać też pamiątki. Kupuję reprodukcję plakatu z 1951 roku z Feliksem Dzierżyńskim na tle czerwonego sztandaru z sierpem i młotem. "Bądźcie czujni i uważni" - mówi z tego "dzieła sztuki" twórca sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, odpowiedzialnego za potworne zbrodnie nie tylko takie jak Katyń, ale także na samym narodzie rosyjskim.
Jednak oprowadzająca reporterów "Naszego Dziennika" rosyjska historyk nie widzi niczego niestosownego w rozpowszechnianiu tego typu materiałów. Na naszą uwagę, że w Niemczech i w całej Europie nie wolno prezentować ani tym bardziej propagować symboli nazistowskich, nie reaguje. - To przecież dokumentacja przeszłości, a my ją oceniamy obiektywnie - mówi spokojnie. Ten swoisty obiektywizm dopuszcza wszechobecność pozostałości sowieckiej rzeczywistości, w postaci ulic Lenina, Dzierżyńskiego, Marksa, Rewolucji Komunistycznej, Sowieckiej itp., niezliczonych pomników i różnych obiektów nazywanych imionami twórców państwa sowieckiego. Próbujemy dociekać przyczyn, dla których Rosjanie tak silnie identyfikują się z ZSRS. Przecież ofiarami terroru stalinowskiego byli głównie ich rodacy. Ale nasza rozmówczyni wydaje się zupełnie tego nie rozumieć. Rozliczenie z przeszłością ogranicza się do potępienia "kultu jednostki". A groby Stalina i Dzierżyńskiego na honorowych miejscach pod Murem Kremlowskim żadnego sprzeciwu nie budzą. Wręcz przeciwnie, gdy sugerujemy, że Rosja ma przecież także inne tradycje, na przykład prawosławne albo nawet związane z caratem, słyszymy w odpowiedzi: "Mówi pan o burżuazji i obszarnikach?". A więc opiekującej się memoriałem w Miednoje urzędniczce i badaczce przeszłości nie żal ofiar czystek przeprowadzanych przez czekistów Dzierżyńskiego. - Oni przyczynili się do wzmocnienia naszego państwa w okresie, kiedy było jeszcze bardzo słabe - stwierdza, odbierając nam chęć do dalszej dyskusji.
Taki stosunek do ofiar komunizmu ma swoje odzwierciedlenie w sposobie upamiętnienia obywateli sowieckich, również tu pochowanych. Nie ma ich listy, a w tzw. części rosyjskiej jest tylko kamień z dość ogólnikowym napisem i trochę tablic mówiących o stalinizmie i zbrodniach tego okresu. - Według szefa FSB w Twerze, może być tam nawet 50 tysięcy ofiar, ale nie było żadnych prac, które zweryfikowałyby tę liczbę. Oni ograniczyli się do postawienia "memoriału", czyli zbiorowego upamiętnienia w postaci pomnika, tablic itp. I tak zrobili tam cokolwiek tylko dlatego, że strona polska dała przykład i bardzo dokładnie i metodycznie do tego podeszła. Rosjanie w swojej części cmentarza w Miednoje nie prowadzili żadnych prac. Nasi opiekunowie z FSB byli bardzo zainteresowani tym, jak my lokalizujemy groby, nawet dostali od nas jedno wiertło geologiczne. Ale władze rosyjskie nie zdecydowały się na ekshumacje swoich obywateli - wyjaśnia prof. Bronisław Młodziejowski, kierujący pracami sondażowymi i ekshumacyjnymi.
Miednoje to straszne miejsce. Spoczywa tu 6314 naszych rodaków, czyli najwięcej ze wszystkich miejsc skrytego pochówku ofiar zbrodni katyńskiej. Więźniowie Ostaszkowa to przede wszystkim policjanci, a także urzędnicy, funkcjonariusze wywiadu i Korpusu Ochrony Pogranicza. - Sowieci dokładnie podzielili jeńców według grup. Dlatego w Charkowie leżą głównie oficerowie rezerwy, a w Katyniu oficerowie służby czynnej. Natomiast policjanci, którzy mieli najgorszą opinię wśród Sowietów, trafili do Ostaszkowa, gdzie mieli najgorsze warunki przetrzymywania - tłumaczy Zuzanna Gajowniczek, jedna z autorek "Księgi cmentarnej Miednoje". Ostaszków to miasteczko nad jeziorem Seliger, położonym w północno-zachodniej Rosji. W XVI wieku na wyspie Stołobnyj żył prawosławny pustelnik św. Nil ze Stołobny, potem powstał monastyr, skasowany przez bolszewików w 1928 roku. To w nim osadzono Polaków. - Według Sowietów, to byli najgorsi wrogowie państwa sowieckiego. Policjant był urzędnikiem państwa polskiego, a w Miednoje leżą funkcjonariusze wszystkich stopni, od posterunkowego do nadkomisarza. Traktowano ich gorzej niż wojskowych, mieli mniej jedzenia, ich więzienie było najbardziej odległe od Polski - dodaje Gajowniczek. Więźniom dokuczało zimno i silny wiatr od wody, na który narzekali nawet pilnujący ich enkawudziści.
Po decyzji Politbiura o rozstrzelaniu polskich jeńców przewożono ich pociągiem grupami do Tweru, nazwanego przez Sowietów Kalininem. W obecnym szpitalu klinicznym mieściła się wtedy siedziba NKWD. Polscy jeńcy byli w niej przez krótki czas więzieni, a potem rozstrzeliwani w piwnicy. Działo się to w okresie od 4 kwietnia do 16 maja 1940 roku. Sowieccy kaci dostawali przed każdą taką nocą litr wódki. Widocznie nawet im nie było łatwo zabijać setek bezbronnych ludzi.
Ciała pomordowanych przewożono do ośrodka wypoczynkowego dla funkcjonariuszy sowieckiej bezpieki położonego nad rzeką Twercą, pomiędzy wsiami Miednoje i Jamok. Kiedy się przechodzi wzdłuż rzędu tysięcy tabliczek, zwracają uwagę nazwy miejscowości pochodzenia. To nie tylko Kresy, ale w dużej części Górny Śląsk i Wielkopolska. Są to groby polskich funkcjonariuszy, którzy uciekali po 1 września 1939 roku na wschód i tam zastał ich 17 września. Dużą grupę Sowieci aresztowali w Mostach Wielkich pod Lwowem, później dołączano do nich pozostałych jeńców niewojskowych.
W dołach śmierci leżeli 50 lat. - Po oświadczeniu z 13 maja 1990 roku podanym przez agencję TASS o tym, że zbrodnia katyńska jest dziełem Stalina i Berii, strona rosyjska zaczęła się przygotowywać do przyszłych prac, których przeprowadzenie zostało wynegocjowane przez polskie władze. W lipcu 1991 roku nastąpił pierwszy wyjazd całej ekipy pod kierownictwem zastępcy prokuratora generalnego Stefana Śnieżki. - Pojechaliśmy najpierw na trzy tygodnie do Charkowa, a potem do Miednoje. Już wtedy dokonaliśmy pierwszych ekshumacji śledczych kilku z tych grobów, potwierdzając zdecydowanie, że to wszystko, co znaleźliśmy, to szczątki polskich policjantów - opowiada prof. Bronisław Młodziejowski.
Jak się okazuje, poszukiwania mogły nie być potrzebne, gdyż Rosjanie wiedzieli znacznie więcej, niż przekazali stronie polskiej. - Na bardzo dużym terenie ośrodka wypoczynkowego dla dawnych enkawudzistów i kagiebistów wydzielono fragment i powiedziano: "Tu są wasi". Musieliśmy sami zlokalizować te groby i to zrobiliśmy. A Rosjanie dokładnie wiedzieli, gdzie znajdują się te groby. Przyjechał archiwista z KGB i pokazał to miejsce. Kiedy robiliśmy sondaże, to okazało się, że w każdy dół śmierci była wbita ocynkowana stalowa rura zaznaczająca go, ale tak, że znajdowała się 15 cm pod powierzchnią. Wbito je pomiędzy 1988 i 1990 rokiem. A więc oni mieli dokładne dane w archiwach, a z nami bawili się w kotka i myszkę. Musieliśmy cały sezon lokalizować je odwiertami. Oczywiście zrobiliśmy to wszystko, i to bardzo precyzyjnie - relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" antropolog sądowy i kryminalistyk policyjny.

Dwie osoby nie wytrzymały 
Do 1994 roku zlokalizowano wszystkie 26 grobów i trzy doły z wyposażeniem, a