poniedziałek, 13 czerwca 2011

ILE POLSKI POZOSTAŁO W POLSCE?? - Nikt dokładnie nie wie, ile ziemi nabyli obcokrajowcy autor tekstu Małgorzata Goss

W ciągu ostatnich 10 lat MSWiA wydało zezwolenia na zakup przez cudzoziemców około 50 tysięcy hektarów polskiej ziemi rolnej i leśnej. Skala transakcji, na które nie jest wymagane zezwolenie, jest trudna do oszacowania z powodu niewykonywania przez notariuszy obowiązku informowania o aktach notarialnych oraz braku danych o aktach sporządzonych za granicą.

W 2010 r. resort spraw wewnętrznych wydał 264 zezwolenia na zakup nieruchomości w Polsce przez cudzoziemców. Nabyty przez nich obszar wyniósł 808 hektarów. Resort wydał też 10 zezwoleń na nabycie przez cudzoziemców udziałów w spółkach będących właścicielami lub użytkownikami wieczystymi gruntów o łącznym areale 57 hektarów. Około 16 proc. zezwoleń dotyczyło ziemi rolnej, pozostałe - nieruchomości na cele mieszkalne i rekreacyjne.
Wśród zainteresowanych zakupem najwięcej było Niemców i Holendrów, ale pojawiają się też coraz częściej Polacy z obywatelstwem obcym oraz małżeństwa mieszane. Po akcesji do UE obywatele Europejskiego Obszaru Gospodarczego mogą nabywać w Polsce nieruchomości na cele gospodarcze (z wyjątkiem gruntów rolnych) oraz tzw. drugie domy bez zezwolenia. Aż 94 proc. powierzchni ziemi zakupionej przez cudzoziemców dotyczyło właśnie obywateli EOG. Najwięcej gruntów sprzedano w województwach dolnośląskim, świętokrzyskim i mazowieckim. Obrót nieruchomościami, w tym obrót ziemią rolną, zostanie w pełni uwolniony od 2016 roku.

środa, 25 maja 2011

DŁUGA LISTA MĘCZENNIKÓW WSCHODU

Tysiące chrześcijan złożyło heroiczne świadectwo wiary w czasie prześladowań Kościoła katolickiego przez systemy totalitarne: nazizm i komunizm. Wielu męczenników Golgoty Zachodu dostąpiło już chwały ołtarzy. Kiedy powstanie martyrologium ofiar ideologii komunistycznej?

- Sprawa męczenników komunizmu ma wielkie znaczenie i trzeba ją należycie przygotować, co nie będzie łatwe - zaznacza ks. prof. Roman Dzwonkowski SAC, wybitny znawca najnowszych dziejów Kościoła na Wschodzie.
W Ośrodku Dokumentacji Kanonizacyjnej w Drohiczynie trwają prace przygotowujące rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Męczenników Wschodu (1917-1989). Sprawę przygotowania i wszczęcia procesu biskupi polscy powierzyli ks. bp. Antoniemu Dydyczowi, pasterzowi diecezji drohiczyńskiej. 


- Na razie nie został zakończony etap gromadzenia materiałów, przyjmowane są zgłoszenia ewentualnych kandydatów - mówi ks. dr Zdzisław Jancewicz, postulator z Ośrodka Dokumentacji Kanonizacyjnej w Drohiczynie, wyznaczony do przygotowania procesu beatyfikacyjnego Męczenników Wschodu. Jak podkreśla, w niektórych przypadkach materiały przesłane do Ośrodka Dokumentacji Kanonizacyjnej będą wymagały uzupełnienia. Wśród zgłoszonych kilkudziesięciu kandydatów są osoby duchowne i świeckie.

Męczeństwo kapelanów katyńskich
Pomimo dość licznych opracowań naukowych wciąż za mało znane są prześladowania w ateistycznym i totalitarnym systemie komunistycznym w ZSRS. Lista męczenników, którzy wyznając wiarę w Chrystusa, ponieśli śmierć w tym państwie, jest bardzo długa.
- Sprawa męczenników komunizmu została podjęta kilka lat temu w Rosji, jednak wciąż jest na etapie diecezjalnym. Prowadził ją ks. Bronisław Czaplicki w Petersburgu - zauważa ks. prof. Roman Dzwonkowski SAC, autor "Losów duchowieństwa katolickiego w ZSRS. Martyrologium" i "Leksykonu duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1987". 


Prace te zawierają kilkaset biogramów księży napisanych na podstawie akt śledczych z głównych byłych archiwów sowieckich w Moskwie i w byłych republikach: Białoruskiej SRS i Ukraińskiej SRS. Dlatego są one nieodzowne dla ustalenia listy potencjalnych kandydatów na ołtarze z tytułu męczeństwa za wiarę, gdy ponieśli śmierć, ale także jako wyznawców wiary, gdy zachowali życie i w heroiczny sposób w niej później wytrwali. 
- Będzie to długa lista. Nasunie ona niemało trudności, bo wszyscy księża byli skazywani za rzekome przestępstwa polityczne, choć w rzeczywistości przyczyną wyroków skazujących była nienawiść do wiary w Boga - podkreśla ks. prof. Dzwonkowski. 


Męczennikami za wiarę są też wszyscy polscy kapelani wojskowi, którzy zostali zamordowani w Katyniu, Twerze i Charkowie oraz w innych miejscach. Są również kapłani męczennicy, którzy ponieśli śmierć z rąk żołnierzy Armii Czerwonej po 17 września 1939 r. na terenie Polski oraz na przełomie czerwca i lipca 1941 r., gdy armia ta wycofywała się z okupowanych terenów po ataku armii niemieckiej, jak np. dominikanie z Czortkowa zamordowani na początku lipca 1941 roku. 


Pierwszym beatyfikowanym męczennikiem komunizmu w Polsce został ks. Władysław Findysz (1907-1964), proboszcz z Nowego Żmigrodu, skazany w 1963 r. za rzekome "zmuszanie" parafian do praktyk religijnych na 2,5 roku więzienia. 6 czerwca 2010 r. został ogłoszony błogosławionym męczennikiem ks. Jerzy Popiełuszko, zamordowany w 1984 r. przez 
funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa z nienawiści do wiary. 


Obecnie w archidiecezji warmińskiej prowadzony jest proces beatyfikacyjny 46 męczenników z okresu II wojny światowej. Wśród nich jest 9 ofiar niemieckiego nazizmu oraz 37 ofiar komunizmu. Badane jest męczeństwo Sług Bożych: ks. Bronisława Sochaczewskiego i towarzyszy (ofiar nazizmu) oraz ks. Józefa Steinki i towarzyszy (ofiar komunizmu).

Małgorzata Bochenek

WARTOŚĆ DOWODU SPADA

FOT. M. BORAWSKI
Po rozmowach polskich prokuratorówz przedstawicielami rosyjskiej prokuratury w Moskwie dowiedzieliśmy się m.in., że niebawem polscy biegli zbadają oryginały czarnych skrzynek. Pytanie: Dlaczego tak późno?
- Należałoby w tej materii uporządkować kilka spraw. Pomijam już wszystkie nieprawidłowości związane z decyzją o wyborze podstawy prawnej śledztwa, tzn. konwencji chicagowskiej, której wybór był już wystarczającą porażką godzącą w interes nie tylko całego postępowania, lecz także w interes narodowy. Tę sprawę na razie zostawiam, o niej już wielokrotnie dyskutowano. Od wielu miesięcy przekonywano nas, że polscy biegli dysponowali zapisem z czarnych skrzynek. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której kopia różni się od oryginału. Ostatnie doniesienia oznaczają, że albo nas okłamywano i rok temu dostaliśmy jakiś niepełny materiał, albo teraz polscy biegli będą badali te zapisy na nowo. Po co mieliby to robić, skoro już zapisy zbadali w ubiegłym roku? Mam ogólnie bardzo krytyczny stosunek do sposobu prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej i postawy polskich organów ścigania, a te ostatnie informacje tylko mnie w nim przekonują. Okazuje się bowiem, że polscy prokuratorzy nie są w stanie zdobyć podstawowego dowodu i dokonać jego analizy. Odnoszę wrażenie, że prowadzone przez polską prokuraturę śledztwo jest jakimś marginesem w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Czy materiał, który otrzymała polska strona prawie rok temu, był niepełny? Jeśli nie, to dlaczego dopiero teraz nasi biegli mają dostęp do oryginałów czarnych skrzynek? Czy oryginał jest inny od kopii? Jesteśmy w niezwykle trudnej sytuacji. Po czternastu miesiącach otrzymujemy informację, że polscy biegli "pod nadzorem" rosyjskich ekspertów będą mieli możliwość zbadania oryginałów czarnych skrzynek. Pod nadzorem, czyli niesamodzielnie zbadają podstawowy w śledztwie dowód. Z wymiarem sprawiedliwości mam do czynienia już pięćdziesiąt lat i trudno mi sobie wyobrazić, że polski śledczy ma pracować pod czyimś nadzorem. Czy to oznacza, że jeśli nadzorujący będzie miał jakieś wątpliwości co do wykonywanych przez polskiego biegłego czynności, wówczas będzie miał prawo je przerwać? Nadzór oznacza kontrolę. Albo polska prokuratura ma autonomię, albo jej nie ma i podlega całkowicie woli rosyjskich organów. Mało tego, ten komunikat jest przez polską prokuraturę przedstawiany jako "sukces"...

A trudno sukcesem nazwać sytuację, w której jedna ze stron jest zupełnie zależna od drugiej i musi miesiącami czekać na wgląd do zasadniczych dla śledztwa materiałów...

wtorek, 24 maja 2011

W POLU DOBRA I ZŁA - Skąpienie na rodzinę?


Zanim dziecko zacznie samodzielnie się przemieszczać, potrzebuje najpierw prowadzenia za rękę przez osobę dorosłą. Nasz Naród chyba także jeszcze potrzebuje rzetelnego moralnego pouczenia. Służyło temu nauczanie Kościoła podczas długiego czasu niewoli, okupacji i zaborów, ale także po odzyskaniu niepodległości, bo wskutek wysiłku sąsiadów i własnych narodowych wad nabraliśmy wielu błędnych moralnych przekonań.
W PRL wielokrotnie słyszeliśmy w nauczaniu Kościoła o zbrodniczym błędzie likwidacji własności prywatnej czy też raczej - oddania jej w ręce partyjnego aparatu totalitarnej władzy.



 Mało chyba jednak dzisiaj słyszymy i orientujemy się, że własność prywatna dóbr materialnych ma służyć najpierw nie jednostkom, ale całemu społeczeństwu. Ta niewiedza przejawia się w powszechnym zjawisku rozrzucania pieniędzy przez nowobogackich i władzę, a skąpienie jej na społeczne dobro. Tymczasem według nauczania Kościoła posiadanie własności prywatnej nakłada poważny obowiązek dzielenia się zgromadzonym bogactwem z innymi. Wydaje się, że rozumienie tego obowiązku i jego tłumaczenie jest zaniedbane, inaczej niż zakończona sukcesem walka z komunistycznym hasłem rewolucjonistów francuskich: "własność jest kradzieżą". Doskwiera nam zatem w życiu zbiorowym ta wada główna, którą nazywamy "skąpstwem". Polityka kolejnych rządów z uporem skąpi na najważniejszą dla nas wszystkich rodzinę. 


Może już niedługo, po wyborach, będzie inaczej, bo uwolniliśmy się od "feministycznego" balastu pani Kluzik-Rostkowskiej i jej kolegów z PJN.
"Skąpstwo" to wada moralna odnośnie do wydatkowania dóbr materialnych, służących innym, wyższym dobrom. Skąpi się u nas nade wszystko na rodzinę uważaną przez marksistowskich ideologów za instytucję podejrzaną, a nawet wrogą dobru człowieka. Według marksistów, rodzina stanowi pierwsze miejsce ekonomicznej eksploatacji człowieka przez człowieka. Ponieważ w PRL wszyscy studenci (oprócz KUL i ATK) musieli przejść przez marksistowską propagandę, to dzisiejsi politycy, wyuczeni na reżimowych wydziałach "filozofii i socjologii marksistowskiej", w większości mają dzisiaj problemy z dowartościowaniem rodziny. Ale uczyć się nigdy nie jest za późno.

HIPOTEZA ZAMACHU WRACA

W śledztwie smoleńskim polscy prokuratorzy bynajmniej nie odstąpili od badania wątku zamachu - wynika ze stanowiska Naczelnej Prokuratury Wojskowej przekazanego stowarzyszeniu prokuratorów "Ad Vocem". Prokuratura tłumaczy, że słowa prokuratura generalnego Andrzeja Seremeta o wykluczeniu tego wątku dotyczyły jedynie "obecnego etapu śledztwa". "Ad Vocem" uważa, że wypowiedź prokuratora generalnego powinna być bardziej przemyślana.

Jak podkreśla w stanowisku NPW gen. Zbigniew Woźniak, zastępca naczelnego prokuratura wojskowego, pogląd o braku potwierdzenia wersji zamachu dotyczył "obecnego etapu" śledztwa. A do jego wygłoszenia skłoniły prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta dotychczas posiadane przez prokuraturę wyniki badań i ekspertyz, m.in. paliwa lotniczego czy obecności śladów materiałów wybuchowych na miejscu katastrofy. Jednak część z tych opinii została sporządzona przez ekspertów rosyjskich i nie została zweryfikowana przez stronę polską.
"Do chwili obecnej nie przeprowadzono, z udziałem polskich biegłych powołanych przez prokuraturę, specjalistycznych badań wraku samolotu Tu-154M/101, urządzeń i innych elementów jego wyposażenia, bowiem wymienione przedmioty znajdują się na terytorium Federacji Rosyjskiej i w dalszym ciągu są przedmiotem ekspertyz wykonywanych na potrzeby śledztwa Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej" - stwierdza Woźniak. "Z tych samych względów nie zostały sporządzone przez polskich biegłych opinie, z których wynikałoby, iż nie doszło do uszkodzenia wskutek działania osób trzecich istotnych elementów mechanizmów samolotu, w szczególności systemu sterującego statkiem powietrznym oraz jego silnikami" - czytamy. NPW przyznaje, że czeka na realizację wniosków o pomoc prawną i "realizuje na bieżąco cele postępowania przygotowawczego (...), tj. zebranie, zabezpieczenie i utrwalenie dowodów".

poniedziałek, 23 maja 2011

ZESŁAŃCY PRZEGRYWAJĄ - POLSKO JAK DŁUGO JESZCZE BĘDĄ TOBĄ PONIEWIERAĆ?? Czy w przypadku ustawy repatriacyjnej zysk sondażowy bierze górę nad poczuciem dobra interesu wspólnoty narodowej i sprawiedliwości społecznej? autorem art. jest pan Jacek Dytkowski

Cisza, jaka zapadła wokół obywatelskiego projektu ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Sowieckiego, nasuwa pytania o powody legislacyjnej obstrukcji. Czy nie jest to efekt polityki sprowadzającej się do hasła: "Byle nie drażnić Rosji"? Projekt ustawy stara się bowiem chociaż w części naprawić skutki ludobójstwa z lat 1937-1938, w wyniku którego zastrzelono około 100 tys. Polaków, a dziesiątki tysięcy zesłano do łagrów. Politycy opozycji wskazują jednak, że przyczyny przedłużania prac nad projektem mogą być bardziej prozaiczne. Polacy ze Wschodu nie są dla Platformy Obywatelskiej potencjalnym elektoratem wyborczym, więc nie znajdują się w polu jej zainteresowań.

- 111 tys. ludzi rozstrzelanych w ciągu roku, zesłanych 60 tys. do Kazachstanu, a do łagrów ponad 50 tys. ludzi. Dziesiątki tysięcy dzieci tych, których poddano represjom, zostało oddanych do rosyjskich domów dziecka w celu rusyfikacji. To większa liczba niż to, co robili Niemcy podczas II wojny światowej, kiedy zabierali młodych Polaków na zniemczenie. Był specjalny rozkaz ludowego komisarza spraw wewnętrznych NKWD Nikołaja Jeżowa, który m.in. regulował sposób rozdzielania rodzeństwa, by zapomniały o członkach rodziny - mówi dr Robert Wyszyński ze Związku Repatriantów Rzeczypospolitej Polskiej, który uczestniczył w przygotowaniu obywatelskiego projektu ustawy dotyczącej repatriacji. Wskazuje, że w przyszłym roku minie 75. rocznica tej czystki etnicznej przeprowadzonej z rozkazu Józefa Stalina. - Polacy w Kazachstanie będą ją obchodzić. Mam nadzieję, że politycy w Polsce wreszcie to zauważą - podkreśla Wyszyński.
Tymczasem państwo polskie do tej pory nie uporało się z problemem umożliwienia powrotu do Ojczyzny potomkom polskich zesłańców, rocznie sprowadzając na mocy obowiązującej ustawy o repatriacji tylko kilkanaście rodzin. Obywatelski projekt, który miał temu zaradzić, po pierwszym czytaniu w Sejmie utkwił w podkomisji.
Jeden z jej członków, poseł Franciszek Stefaniuk (PSL), nie wie, dlaczego przedłużają się prace nad projektem. - Proszę pytać przewodniczącego podkomisji Pawła Orłowskiego - oznajmia.
Jakub Płażyński, przewodniczący Obywatelskiego Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej "Powrót do Ojczyzny", który doprowadził do wniesienia obywatelskiego projektu ustawy repatriacyjnej do Sejmu, nie sądzi, jakoby przedłużające się nad nią prace były skutkiem prowadzonej polityki międzynarodowej. - Nie chciałbym, żeby ten projekt był rozpatrywany pod kątem jakiejkolwiek polityki. Nie sądzę, żeby miał on zaciążyć na relacjach z krajami, w jakich znajdują się obecnie Polacy. Repatriacja nie odbywa się wbrew interesom państw, to tylko umożliwienie naszym rodakom powrotu do Polski - ocenia Płażyński. Zwraca uwagę, że prace przedłużają się w związku z tym, że jest to ustawa, która wymaga wielu konsultacji. - Podkomisja, która obraduje nad projektem, stara się zasięgnąć opinii jak najszerszego kręgu specjalistów w dziedzinie repatriacji. A z drugiej strony również mamy taki gorący okres, gdzie trudno o wytężoną pracę nad poszczególnymi projektami, bo widzę, że bieżąca polityka często wygrywa z inicjatywami społecznymi - twierdzi Płażyński. 
Poseł Jan Dziedziczak (PiS), jeden z członków podkomisji, potwierdza, że prace nad projektem nie posuwają się naprzód. - Moim zdaniem, będzie to taka taktyka. Rozmawiałem z przewodniczącym podkomisji Pawłem Orłowskim (PO), żeby w najbliższym czasie zorganizować posiedzenie przynajmniej z wysłuchaniem pewnych bieżących tematów. Zgodził się i na tym się skończyło - mówi Dziedziczak. Przyznaje, że zbrodnie stalinowskie popełnione na Polakach w latach 30. są niezwykle dramatyczną i nieco zapomnianą obecnie historią. - Na pewno nie można jej lekceważyć. Natomiast wydaje się, że kluczowym aspektem jest tutaj zupełna obojętność na sprawy wspólnoty narodowej wśród decydentów w rządzie Donalda Tuska. Innymi słowy, jeżeli temat nie oferuje zysku sondażowego, jest spychany na ostatnie miejsce - zaznacza Dziedziczak. Według niego, Polacy z Kazachstanu nie są potencjalnym elektoratem wyborczym PO. - Nie mogą głosować w wyborach parlamentarnych, ponieważ nie mają polskiego obywatelstwa, więc nie są w polu zainteresowania obecnych władz - konkluduje Dziedziczak. 
O powody ślimaczenia się prac nad projektem "Nasz Dziennik" próbował zapytać Pawła Orłowskiego, szefa podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia obywatelskiego projektu ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. Poseł był jednak dla nas nieuchwytny. 



niedziela, 15 maja 2011

WYSIEDLENI - ZAPOMNIANI

Do Polaków zajmujących mieszkania w Gdyni i innych miastach Pomorza coraz częściej pukają Niemcy, którzy uważają się za właścicieli kamienicy lub domu i żądają ich opuszczenia. Tragedia ludzi, którym po kilkudziesięciu latach odbiera się dom czy nawet całe gospodarstwo, nie wzrusza rządu Donalda Tuska.

Historycy szacują, że w czasie II wojny światowej Niemcy wysiedlili z ziem zachodnich blisko milion Polaków, a z terenów całej okupowanej przez III Rzeszę Polski prawie milion siedemset tysięcy osób. Mimo że wysiedlanym Polakom wolno było zabrać bagaż o wadze 20 kg na osobę dorosłą i 10 kg na dziecko (niezbędną odzież i żywność), w przejściowych obozach przesiedleńczych byli obrabowywani ze wszystkiego - nie tylko z biżuterii, ale także z bielizny, ubrań i pościeli. Po selekcji młodzież i mężczyzn zabierano na "roboty do  
Rzeszy", a pozostałych wysyłano bydlęcymi wagonami do Generalnego Gubernatorstwa.

Ludwik Landau w swojej "Kronice z lat wojny i okupacji" pod jedną z dat 1939 r. zapisał: "Pierwszym punktem objętym tą akcją było Orłowo. (...) cała ludność miała się zebrać w określonym punkcie, zabierano wszystkich bez względu na wiek, stan zdrowia itd., była rodzina, która udała się w drogę z trumienką dziecka. Zabierać wolno było tylko ręczny bagaż, pieniędzy nie więcej niż 20 zł; przechodzono przez wielokrotne rewizje, przy których zabierano nie tylko pieniądze, ale i kosztowności, zdzierając np. pierścionki z palców". O dramacie wysiedlonych wiele pisała też prasa podziemna: "Dzikie sposoby stosowane podczas wysiedleń pozostają bez zmian. Przeważnie nocą, około 20 minut czasu na opuszczenie domu, tylko z węzełkiem. (...) odłączenie zdrowych i młodych z natychmiastowym przeznaczeniem na roboty do Rzeszy"; "Rugi obejmują całe wsie. Tysiące rodzin chłopskich, doszczętnie ograbionych pędzi się na punkt zborny...".

Dla ofiar niemieckich represji nie ma pieniędzy

W 2007 r., w krótkim okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, Sejm przygotowywał nowelizację ustawy kombatanckiej, na podstawie której osoby wysiedlone i deportowane od września 1939 r. do marca 1940 r. mogły uzyskać status represjonowanych. Rozwiązanie parlamentu położyło kres tym pracom.
Już wcześniej, w 2004 r., gdy władzę sprawował Sojusz Lewicy Demokratycznej, posłowie Prawa i Sprawiedliwości dwukrotnie składali projekt takiej ustawy. Jego inicjatorką była obecna senator PiS, a wówczas poseł, Dorota Arciszewska-Mielewczyk, przewodnicząca Powiernictwa Polskiego, skupiającego Polaków wypędzonych ze swoich domów przez Niemców podczas II wojny światowej. Ówczesny marszałek Sejmu Włodzimierz 

Cimoszewicz powiedział, że żadne ustawy, które niosą ze sobą skutki finansowe, nie będą uchwalane, i schował projekt do szuflady. Podobnie było z uchwałą Sejmu o reparacjach wojennych, podjętą głosami posłów prawicy, którą SLD-owski rząd odrzucił, powołując się na nieistniejący dokument z 1953 r., jakoby Polska zrzekła się reparacji od Niemców. Platforma Obywatelska najpierw razem z SLD opóźniała prace nad uchwałą, żądając licznych ekspertyz, a w końcu złożyła własny projekt, który w ogóle nie wspominał o reparacjach, ale postulował uznanie na równi z roszczeniami polskimi wobec Niemiec roszczeń niemieckich wobec Polski. Co ciekawe, interwencję przeciwko uchwale Sejmu podjęła niemiecka ambasada. 

Rządząca Polską od 2007 r. Platforma Obywatelska nie wykazuje żadnej woli zadośćuczynienia ofiarom tych represji. W 2007 r. senator Piotr Andrzejewski złożył projekt ustawy o potwierdzeniu wygaśnięcia praw rzeczowych na nieruchomościach, które weszły w granice Rzeczypospolitej Polskiej po II wojnie światowej, tak aby uregulować sytuację poniemieckich nieruchomości w Polsce oraz uniemożliwić roszczenia ich dawnych właścicieli. Autorzy projektu chcieli ponadto, by dawni właściciele lub ich spadkobiercy nie mogli występować o wydanie odpisów z ksiąg wieczystych. Ale i ten projekt przepadł. 
Polacy będący ofiarami niemieckich represji nie mają możliwości dochodzenia żadnych odszkodowań od państwa niemieckiego. Potwierdził to Sąd Najwyższy w 2010 r. w sprawie wniesionej przez 72-letniego Winicjusza Natoniewskiego o odszkodowanie od Republiki Federalnej Niemiec.
 Pan Natoniewski jako pięcioletni chłopiec został ciężko poparzony w czasie pacyfikacji wsi Szczecyn na Lubelszczyźnie i okaleczony na całe życie. Żądał 1 mln zł tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, ale sąd, powołując się na immunitet obcego państwa, oddalił jego pozew. Senator Arciszewska-Mielewczyk twierdzi, że sprawę rozwiązałyby odpowiednie regulacje prawne i zniesienie tego immunitetu w przypadku zbrodni przeciwko ludzkości (tak jak zrobili Włosi oraz Grecy), aby represjonowani i poszkodowani Polacy mogli pozywać Niemców o odszkodowania za zniszczone zdrowie i życie oraz zagrabione mienie. Niestety, od dwudziestu lat wszelkie tego typu działania są torpedowane i uniemożliwiane.

SEJM dla "Zbycha" i "Rycha" - znowelizował ustawę o lobbingu. Za jej przyjęciem opowiedziała się koalicja PO - PSL i SLD art. pod red.Maciej Wałaszczyk

Od samego początku prac nad ustawami i rozporządzeniami rząd będzie musiał je konsultować z lobbystami. Rządząca koalicja przeforsowała w Sejmie ustawę o lobbingu. Zdaniem PiS, ustawa jest napisana pod "Rychów" i "Zbychów", aby w sprawie zapisów, które mają się znaleźć w ustawach, nie musieli rozmawiać na cmentarzach, tylko w zaciszu rządowych gabinetów.

Poseł PiS Jarosław Zieliński, członek sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych i Administracji, zauważa, że ustawa jest napisana pod środowisko lobbystów, którzy już od samego początku procesu legislacyjnego będą mieli wgląd w to, jakie pomysły będzie chciał zaproponować i ewentualnie przeforsować rząd. I rzeczywiście nowe przepisy dopuszczające lobbystów do najwcześniejszego etapu stanowienia prawa na poziomie rządu i ministerstw zostały wpisane właśnie do ustawy lobbingowej, a nie do ustawy regulującej działania Rady Ministrów.
- Ustawa spowoduje, że lobbyści będą mieli wpływ na wszystkie etapy procesu legislacyjnego - od powstania koncepcji i pomysłu po prace w Sejmie - podkreśla Zieliński. Dodaje, że lobbyści będą mówili, na czym im zależy i jakie zmiany interesują ludzi i podmioty, których reprezentują, a rząd będzie to potem realizował. - My to kwestionujemy, ponieważ według nas, to rząd powinien mieć kontrolę nad tym, co zamierza zrobić, a dopiero potem poddawać to konsultacjom społecznym - zaznacza Zieliński.
Na czym więc polegają zmiany? Znowelizowana ustawa zmienia zasady planowania prac rządu w zakresie powstawania projektów ustawy i rozporządzeń. Przewiduje zastąpienie przygotowywanych co sześć miesięcy programów prac legislacyjnych rządu tzw. wykazem prac legislacyjnych. Mają one obejmować założenia projektów ustaw, projekty ustaw oraz projekty rozporządzeń. Wszystkie będą podlegały udostępnieniu w Biuletynie Informacji Publicznej i to - co istotne - już z chwilą przekazania ich do uzgodnień międzyresortowych. Wykaz ten ma także zawierać informacje o przyczynach i potrzebie wprowadzenia określonego projektu. Z chwilą ich upublicznienia każdy lobbysta będzie mógł zgłosić zainteresowanie pracami nad projektem lub samymi założeniami ustawy lub rozporządzenia. Wykaz takich projektów ma być prowadzony przez całą kadencję rządu.
- Oznacza to, że rząd nie będzie w stanie ogłosić żadnego ze swoich projektów bez udziału lobbystów. Dosłownie niczego. Będą oni mieli wpływ na powstawanie nowych regulacji już od samego początku - uważa Zieliński. Zdaniem PiS, rząd chce stworzyć tym samym komfortowe warunki dla lobbystów. - Chodzi o to, by "Rychowie" nie spotykali się z "Mirami" i "Zbychami" po cmentarzach, ale legalnie przychodzili do gabinetów ministerialnych i przy zapalonym cygarze, dobrej kawie lub czymś mocniejszym napisali wspólnie założenia do ustawy, podpowiedzieli pomysły - podkreśla. W jego ocenie, jeśli lobbyści będą mieli wpływ na treść prawa już od momentu pomysłu, to cała reszta ustanawiania prawa będzie szła jak po sznurku bez większych kontrowersji i komplikacji ze strony zainteresowanych.
Teraz nowelizacja trafi pod obrady Senatu. Ustawa o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa pochodzi z 2005 roku. Określa zasady jawności działalności lobbingowej, wykonywania zawodowej działalności lobbingowej oraz jej kontroli.

POLSKO - OJCZYZNO Trzeba stawać na arystokracją młodego ducha

Istnieje spójność chrześcijańska także w życiu publicznym. Kto jest chrześcijaninem, winien nim być zawsze, na każdym poziomie, bez chwiania się, bez ustępstw; w czynach, a nie tylko z imienia. Prostych ludzi boli, a wręcz irytuje, że na spotkaniach przedwyborczych wszystkie ugrupowania obiecują prowadzić politykę prorodzinną, a potem nie dotrzymują słowa. Niestety, także do dzisiejszych polityków odnosi się ostrzeżenie wyryte na Pomniku Trzech Krzyży w  Gdańsku: „Ty, co skrzywdziłeś człowieka prostego, na krzywdę jego drwiną wybuchając, nie bądź spokojny”.

Katolicy zaangażowani w politykę – na tej samej zasadzie, co wszyscy inni katolicy w jakikolwiek sposób zaangażowani w sprawy tego świata – mają poważny obowiązek dawać świadectwo Ewangelii tam, gdzie Bóg ich postawił. Kościół nie jest zapleczem politycznym, ale wspólnotą wiary, którą również katolicy zaangażowani w politykę powinni żyć na co dzień. Gdy podkreślamy, że Polska pilnie potrzebuje w polityce ludzi prawych, trzeba wyraźnie powiedzieć, że podstawową miarą tej prawości jest życie małżeńskie i rodzinne danego polityka. Człowiek, który zdradza własną żonę czy męża, okazuje przecież swój egoizm, skłonność do stawiania własnej wygody i własnych korzyści ponad wszystko, słaby charakter i niedojrzałość ludzką. Okazuje, że nie potrafi dotrzymać raz danego słowa ani wierności danemu słowu nie uważa za wartość. Człowiek, który opuszcza swoją żonę i dzieci, okazuje przecież, że to, co bliskie, może nagle stać się dla niego dalekie i obojętne, że dla własnej przyjemności, albo wygody, w każdym momencie może opuścić ludzi i sprawy, zdezerterować. Podobnie ten, kto we własnej rodzinie dopuszcza wolne związki, zdrady, rozwody, konkubinaty, aborcje, zapłodnienie invitro – pokazuje, jaki jest jego świat wartości.
Ponieważ zaś z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą myśli i czyny, taki polityk będzie się kierował swoim spaczonym światem wartości, patrząc na powierzone mu sprawy Narodu i Państwa przez pryzmat własnej niedojrzałości, kierując się swoim nieukształtowanym sumieniem i zgubnymi nawykami.
Zabiegiem socjotechnicznym jest mówienie, że ktoś oddziela życie prywatne od zaangażowania społecznego. To niemożliwe. Jak będzie ojcem Narodu ktoś, kto nie zrozumiał do końca, co znaczy być ojcem dla własnych dzieci? W imię czego mamy liczyć na wierność sprawom anonimowych ludzi ze strony kogoś, kto nie potrafi być wierny własnej żonie/ własnemu mężowi? Jak można się spodziewać, że ktoś całym sercem odda się w polityce ludzkim sprawom, jeżeli on żyjąc w związku nieformalnym, pokazuje, że chce żyć bez zobowiązań? Czyż będzie bronił ludzkich praw ktoś, kto sam depcze prawa swoich dzieci oraz żony czy męża ?
 Wybory zarówno parlamentarne jak samorządowe są realnym działaniem w ramach apostolstwa świeckich i mogą się wydatnie przyczyniać do ewangelizacji świata, gdyż pozwalają zająć odpowiedzialne stanowiska w państwie bądź strukturach samorządowych tym ludziom świeckim, którzy są zdolni „mocą Ewangelii dosięgnąć i zmieniać kryteria oceny, hierarchię dóbr, postawy i nawyki myślowe, bodźce postępowania i modele życiowe rodzaju ludzkiego, które stoją w  sprzeczności ze Słowem Bożym i z planem zbawczym.
Zachowując prawo do pluralizmu politycznego, katolik ma zawsze poważny obowiązek sumienia głosować na osoby w  pełni reprezentujące stanowisko Kościoła katolickiego w  sprawach etycznych oraz społecznych, szczególnie w kwestii ochrony życia ludzkiego oraz troski o małżeństwo i rodzinę.
 Kto zaś chce zaangażować się w politykę, niech pyta szczerze przed Bogiem, czy się do tego nadaje. Zawsze obecna w Kościele nauka oczystości intencji obowiązuje także w tym wypadku. Nie godzi się angażować w politykę, jeżeli nie chce się służyć wspólnemu dobru Narodu, a szuka się tylko osobistych i partyjnych korzyści. Głęboki szacunek i szczera troska o dobro Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, za której istnienie i  wolność tyle pokoleń płaciło krwią, łzami i trudem codziennego zmagania, powinny kierować wszelkimi działaniami.

PAMIĘĆ TO WOLNOŚĆ DLA CIEBIE POLSKO - Sezon na Dzierżyńskiego w Miednoje art. Piotra Falkowskiego, Miednoje dla Naszego Dziennika

fot. M. Borawski
Ekspozycja muzealna w kompleksie memorialnym w Miednoje: dokumenty sowieckich oprawców i wyroki śmierci na tle pamiątek po pomordowanych Polakach

Cmentarz w Miednoje to modelowy wręcz przykład na to, jak naskórkowa jest w Rosji desowietyzacja. W kiosku z pamiątkami jako dzieło sztuki można za 75 rubli kupić reprodukcję plakatu propagandowego z czasów stalinowskich przedstawiającą Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, twórcę osławionej Czeki, protagonisty NKWD. Wcześniej był prezentowany na wystawie. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że polska część kompleksu memorialnego utrzymywana jest ze środków budżetowych Rzeczypospolitej Polskiej. Ale rosyjscy opiekunowie cmentarza rządzą nim po swojemu. Z miejsca odrzucają jakiekolwiek analogie pomiędzy stalinizmem a hitleryzmem, którego symbole są powszechnie zakazane.
fot. M. Borawski
Utrzymaniem cmentarza zajmuje się administracja obwodu twerskiego (dawniej kalinińskiego) za środki z budżetu Polski. Nekropolią przez wiele lat opiekował się pewien emerytowany major KGB. Obecnie zastąpiła go nauczycielka historii, zajmująca się dokumentowaniem politycznych represji okresu stalinowskiego. Rozmawiamy z nią w niewielkiej izbie pamięci urządzonej przez Rosjan. W kiosku, gdzie kupiliśmy bilety, można dostać też pamiątki. Kupuję reprodukcję plakatu z 1951 roku z Feliksem Dzierżyńskim na tle czerwonego sztandaru z sierpem i młotem. "Bądźcie czujni i uważni" - mówi z tego "dzieła sztuki" twórca sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, odpowiedzialnego za potworne zbrodnie nie tylko takie jak Katyń, ale także na samym narodzie rosyjskim.
Jednak oprowadzająca reporterów "Naszego Dziennika" rosyjska historyk nie widzi niczego niestosownego w rozpowszechnianiu tego typu materiałów. Na naszą uwagę, że w Niemczech i w całej Europie nie wolno prezentować ani tym bardziej propagować symboli nazistowskich, nie reaguje. - To przecież dokumentacja przeszłości, a my ją oceniamy obiektywnie - mówi spokojnie. Ten swoisty obiektywizm dopuszcza wszechobecność pozostałości sowieckiej rzeczywistości, w postaci ulic Lenina, Dzierżyńskiego, Marksa, Rewolucji Komunistycznej, Sowieckiej itp., niezliczonych pomników i różnych obiektów nazywanych imionami twórców państwa sowieckiego. Próbujemy dociekać przyczyn, dla których Rosjanie tak silnie identyfikują się z ZSRS. Przecież ofiarami terroru stalinowskiego byli głównie ich rodacy. Ale nasza rozmówczyni wydaje się zupełnie tego nie rozumieć. Rozliczenie z przeszłością ogranicza się do potępienia "kultu jednostki". A groby Stalina i Dzierżyńskiego na honorowych miejscach pod Murem Kremlowskim żadnego sprzeciwu nie budzą. Wręcz przeciwnie, gdy sugerujemy, że Rosja ma przecież także inne tradycje, na przykład prawosławne albo nawet związane z caratem, słyszymy w odpowiedzi: "Mówi pan o burżuazji i obszarnikach?". A więc opiekującej się memoriałem w Miednoje urzędniczce i badaczce przeszłości nie żal ofiar czystek przeprowadzanych przez czekistów Dzierżyńskiego. - Oni przyczynili się do wzmocnienia naszego państwa w okresie, kiedy było jeszcze bardzo słabe - stwierdza, odbierając nam chęć do dalszej dyskusji.
Taki stosunek do ofiar komunizmu ma swoje odzwierciedlenie w sposobie upamiętnienia obywateli sowieckich, również tu pochowanych. Nie ma ich listy, a w tzw. części rosyjskiej jest tylko kamień z dość ogólnikowym napisem i trochę tablic mówiących o stalinizmie i zbrodniach tego okresu. - Według szefa FSB w Twerze, może być tam nawet 50 tysięcy ofiar, ale nie było żadnych prac, które zweryfikowałyby tę liczbę. Oni ograniczyli się do postawienia "memoriału", czyli zbiorowego upamiętnienia w postaci pomnika, tablic itp. I tak zrobili tam cokolwiek tylko dlatego, że strona polska dała przykład i bardzo dokładnie i metodycznie do tego podeszła. Rosjanie w swojej części cmentarza w Miednoje nie prowadzili żadnych prac. Nasi opiekunowie z FSB byli bardzo zainteresowani tym, jak my lokalizujemy groby, nawet dostali od nas jedno wiertło geologiczne. Ale władze rosyjskie nie zdecydowały się na ekshumacje swoich obywateli - wyjaśnia prof. Bronisław Młodziejowski, kierujący pracami sondażowymi i ekshumacyjnymi.
Miednoje to straszne miejsce. Spoczywa tu 6314 naszych rodaków, czyli najwięcej ze wszystkich miejsc skrytego pochówku ofiar zbrodni katyńskiej. Więźniowie Ostaszkowa to przede wszystkim policjanci, a także urzędnicy, funkcjonariusze wywiadu i Korpusu Ochrony Pogranicza. - Sowieci dokładnie podzielili jeńców według grup. Dlatego w Charkowie leżą głównie oficerowie rezerwy, a w Katyniu oficerowie służby czynnej. Natomiast policjanci, którzy mieli najgorszą opinię wśród Sowietów, trafili do Ostaszkowa, gdzie mieli najgorsze warunki przetrzymywania - tłumaczy Zuzanna Gajowniczek, jedna z autorek "Księgi cmentarnej Miednoje". Ostaszków to miasteczko nad jeziorem Seliger, położonym w północno-zachodniej Rosji. W XVI wieku na wyspie Stołobnyj żył prawosławny pustelnik św. Nil ze Stołobny, potem powstał monastyr, skasowany przez bolszewików w 1928 roku. To w nim osadzono Polaków. - Według Sowietów, to byli najgorsi wrogowie państwa sowieckiego. Policjant był urzędnikiem państwa polskiego, a w Miednoje leżą funkcjonariusze wszystkich stopni, od posterunkowego do nadkomisarza. Traktowano ich gorzej niż wojskowych, mieli mniej jedzenia, ich więzienie było najbardziej odległe od Polski - dodaje Gajowniczek. Więźniom dokuczało zimno i silny wiatr od wody, na który narzekali nawet pilnujący ich enkawudziści.
Po decyzji Politbiura o rozstrzelaniu polskich jeńców przewożono ich pociągiem grupami do Tweru, nazwanego przez Sowietów Kalininem. W obecnym szpitalu klinicznym mieściła się wtedy siedziba NKWD. Polscy jeńcy byli w niej przez krótki czas więzieni, a potem rozstrzeliwani w piwnicy. Działo się to w okresie od 4 kwietnia do 16 maja 1940 roku. Sowieccy kaci dostawali przed każdą taką nocą litr wódki. Widocznie nawet im nie było łatwo zabijać setek bezbronnych ludzi.
Ciała pomordowanych przewożono do ośrodka wypoczynkowego dla funkcjonariuszy sowieckiej bezpieki położonego nad rzeką Twercą, pomiędzy wsiami Miednoje i Jamok. Kiedy się przechodzi wzdłuż rzędu tysięcy tabliczek, zwracają uwagę nazwy miejscowości pochodzenia. To nie tylko Kresy, ale w dużej części Górny Śląsk i Wielkopolska. Są to groby polskich funkcjonariuszy, którzy uciekali po 1 września 1939 roku na wschód i tam zastał ich 17 września. Dużą grupę Sowieci aresztowali w Mostach Wielkich pod Lwowem, później dołączano do nich pozostałych jeńców niewojskowych.
W dołach śmierci leżeli 50 lat. - Po oświadczeniu z 13 maja 1990 roku podanym przez agencję TASS o tym, że zbrodnia katyńska jest dziełem Stalina i Berii, strona rosyjska zaczęła się przygotowywać do przyszłych prac, których przeprowadzenie zostało wynegocjowane przez polskie władze. W lipcu 1991 roku nastąpił pierwszy wyjazd całej ekipy pod kierownictwem zastępcy prokuratora generalnego Stefana Śnieżki. - Pojechaliśmy najpierw na trzy tygodnie do Charkowa, a potem do Miednoje. Już wtedy dokonaliśmy pierwszych ekshumacji śledczych kilku z tych grobów, potwierdzając zdecydowanie, że to wszystko, co znaleźliśmy, to szczątki polskich policjantów - opowiada prof. Bronisław Młodziejowski.
Jak się okazuje, poszukiwania mogły nie być potrzebne, gdyż Rosjanie wiedzieli znacznie więcej, niż przekazali stronie polskiej. - Na bardzo dużym terenie ośrodka wypoczynkowego dla dawnych enkawudzistów i kagiebistów wydzielono fragment i powiedziano: "Tu są wasi". Musieliśmy sami zlokalizować te groby i to zrobiliśmy. A Rosjanie dokładnie wiedzieli, gdzie znajdują się te groby. Przyjechał archiwista z KGB i pokazał to miejsce. Kiedy robiliśmy sondaże, to okazało się, że w każdy dół śmierci była wbita ocynkowana stalowa rura zaznaczająca go, ale tak, że znajdowała się 15 cm pod powierzchnią. Wbito je pomiędzy 1988 i 1990 rokiem. A więc oni mieli dokładne dane w archiwach, a z nami bawili się w kotka i myszkę. Musieliśmy cały sezon lokalizować je odwiertami. Oczywiście zrobiliśmy to wszystko, i to bardzo precyzyjnie - relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" antropolog sądowy i kryminalistyk policyjny.

Dwie osoby nie wytrzymały 
Do 1994 roku zlokalizowano wszystkie 26 grobów i trzy doły z wyposażeniem, a

sobota, 14 maja 2011

A TO POLSKA WŁAŚNIE - z albumów naszych Czytelników - Na fotografii chór harcerski istniejący w Częstochowie w latach 1947-1948, prowadzony przez Wacława Przytulskiego - siedzi w drugim rzędzie, siódmy od lewej. Ja jestem na zdjęciu w trzecim rzędzie czwarta od prawej. Maria Żmigrodzka, Częstochowa

CZY NARÓD POLSKI WRESZCIE SIĘ OBUDZI ?

Obecnie życie w Polsce przyspiesza. Zaciska się krąg wydarzeń. Słyszymy wzajemne oskarżenia, w których można wyczuć złość, gniew, pogardę, a nawet nienawiść. 
W mediach najważniejsze tematy od rana do nocy to PiS i Jarosław Kaczyński. Właśnie im przypisują przyczynę wszelkiego zła. Moim zdaniem, te media dzielą Naród. Mają pretensje do tych, którzy pragną poznać prawdę o tragedii smoleńskiej. Chcą zamknąć usta, zabić myśli i uczucia Polaków, którzy wciąż tęsknią, oddają cześć, modlą się i płaczą po stracie Synów Narodu Polskiego. Kiedy patrzę na to wszystko, dochodzę do wniosku, że media komercyjne przez swoje kontrowersyjne wypowiedzi przez cały czas sączą polskiemu społeczeństwu zatruty jad. Dążą do tego, by stało się bezradne, potulne, uległe wobec wrogich sił. Wszystko czynią pod dyktando swoich mocodawców. Niestety, udało im się zniewolić część społeczeństwa. Nieraz w kolejce do lekarza czy w autobusie przysłuchuję się różnym rozmowom. Z przykrością muszę stwierdzić, że część Polaków pozwoliła, by agresywne media skierowały ich myślenie na niewłaściwe tory. Ludzie ci domagają się zakończenia tematu tragedii smoleńskiej. Chcą ciszy i zapomnienia. (...) Na Krakowskim Przedmieściu policja i straż miejska stały się zbrojnym narzędziem jedynie słusznej partii. Robią tam wielkie porządki: wyrzucają kwiaty, gaszą i wyrzucają znicze. Bolesne jest to, że ludzi zgromadzonych przed Pałacem Prezydenckim nie traktują po ludzku. Przypominają się najgorsze chwile ze stanu wojennego. Obrażani są nawet posłowie na Sejm Rzeczypospolitej. Obserwuję to wszystko i zastanawiam się: Czy nasz Naród obudzi się wreszcie? Czy rozpoczął dążenia do polepszenia swojej doli? Wiem jedno: tak dalej nie da się żyć.

Meilunas: Przestańcie wymachiwać szabelką autor Lukasz Sianożęcki

Na Litwie nie ma żadnej antypolskiej histerii - przekonywał przebywający z wizytą w Polsce wiceminister spraw zagranicznych tego państwa Egidijus Meilunas. Jak podkreślił, Litwa zawsze była przyjacielem Polski i - w jego opinii - tak pozostanie, jeśli tylko oba kraje zdecydują się na bardziej szczery i otwarty dialog, a Polacy mieszkający na Litwie zmienią swoje nastawienie.

Meilunas wszelką odpowiedzialność za pogarszające się stosunki między obydwoma krajami, zwłaszcza w kontekście praw Polaków mieszkających na Litwie, zdawał się zrzucać wyłącznie na naszych rodaków mieszkających nad Niemnem. W jego opinii, fakt, że Polacy tak mocno starają się bronić należnych im praw i dlatego niejednokrotnie konfrontują się z władzą, to przejaw błędnej koncepcji dialogu. - Przejęli oni tezę, że Litwini są nastawieni antypolsko - tłumaczył dziennikarzom Meilunas. Jednocześnie od razu zapewniał, że w jego kraju nie ma takiego nastawienia. - Na Litwie nie ma żadnej antypolskiej histerii - stwierdził. Zaapelował także do władz w Warszawie i organizacji polskich działających na Litwie o "zmianę nastawienia" i "zaprzestanie wymachiwania szabelką".
Meilunas nie podał jednak żadnych recept na rozwiązanie napiętej sytuacji, podkreślał jedynie potrzebę wzajemnego dialogu. - Musimy się lepiej zrozumieć, aby nie było tych wszystkich problemów. Nasz dialog musi być bardziej otwarty i szczery - mówił. Komentując czwartkowy wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie pisowni polskich nazwisk, stwierdził, że orzeczenie to pokazało jasno, iż Litwa nie łamie prawa unijnego. Wygłosił także dość paradoksalną opinię, że wyrok odbierający polskiemu małżeństwu możliwość zapisywania ich nazwiska w oryginalnej transkrypcji może być przyczynkiem do poprawy wzajemnych relacji.