wtorek, 24 maja 2011

W POLU DOBRA I ZŁA - Skąpienie na rodzinę?


Zanim dziecko zacznie samodzielnie się przemieszczać, potrzebuje najpierw prowadzenia za rękę przez osobę dorosłą. Nasz Naród chyba także jeszcze potrzebuje rzetelnego moralnego pouczenia. Służyło temu nauczanie Kościoła podczas długiego czasu niewoli, okupacji i zaborów, ale także po odzyskaniu niepodległości, bo wskutek wysiłku sąsiadów i własnych narodowych wad nabraliśmy wielu błędnych moralnych przekonań.
W PRL wielokrotnie słyszeliśmy w nauczaniu Kościoła o zbrodniczym błędzie likwidacji własności prywatnej czy też raczej - oddania jej w ręce partyjnego aparatu totalitarnej władzy.



 Mało chyba jednak dzisiaj słyszymy i orientujemy się, że własność prywatna dóbr materialnych ma służyć najpierw nie jednostkom, ale całemu społeczeństwu. Ta niewiedza przejawia się w powszechnym zjawisku rozrzucania pieniędzy przez nowobogackich i władzę, a skąpienie jej na społeczne dobro. Tymczasem według nauczania Kościoła posiadanie własności prywatnej nakłada poważny obowiązek dzielenia się zgromadzonym bogactwem z innymi. Wydaje się, że rozumienie tego obowiązku i jego tłumaczenie jest zaniedbane, inaczej niż zakończona sukcesem walka z komunistycznym hasłem rewolucjonistów francuskich: "własność jest kradzieżą". Doskwiera nam zatem w życiu zbiorowym ta wada główna, którą nazywamy "skąpstwem". Polityka kolejnych rządów z uporem skąpi na najważniejszą dla nas wszystkich rodzinę. 


Może już niedługo, po wyborach, będzie inaczej, bo uwolniliśmy się od "feministycznego" balastu pani Kluzik-Rostkowskiej i jej kolegów z PJN.
"Skąpstwo" to wada moralna odnośnie do wydatkowania dóbr materialnych, służących innym, wyższym dobrom. Skąpi się u nas nade wszystko na rodzinę uważaną przez marksistowskich ideologów za instytucję podejrzaną, a nawet wrogą dobru człowieka. Według marksistów, rodzina stanowi pierwsze miejsce ekonomicznej eksploatacji człowieka przez człowieka. Ponieważ w PRL wszyscy studenci (oprócz KUL i ATK) musieli przejść przez marksistowską propagandę, to dzisiejsi politycy, wyuczeni na reżimowych wydziałach "filozofii i socjologii marksistowskiej", w większości mają dzisiaj problemy z dowartościowaniem rodziny. Ale uczyć się nigdy nie jest za późno.




Skoro rodzina jest instytucją, która rodzi, to miejsce szczególne w tej instytucji zajmuje matka. Ona najbardziej bezpośrednio bierze udział w tej funkcji rodzenia i wymaga tutaj szczególnego wsparcia, również przez państwo. Nic zatem dziwnego, że w lepszych okresach starożytności pogańskiej kobieta w sposób szczególny była chroniona, aby dobrze tę funkcję rodzicielską wypełniać i aby być w pełni sobą. Na przykład w Atenach okresu klasycznego obywatelka tego miasta - inaczej niż mężczyźni oraz niewolnice i przybyszki z dalekich stron - nie trudniła się pracą zarobkową, z wyjątkiem jakiś szczególnych okoliczności, jak np. prowadzona przez miasto wojna. 


Przy pomocy tego kryterium nawet dowodzono w sądzie (jak czytamy w jednej mowie Demostenesa) własnego obywatelstwa ateńskiego: skoro matka nie trudniła się pracą zawodową, to znaczy, że miała obywatelstwo ateńskie i przeszło ono na dzieci Ateńczyka. Wolna kobieta chlubiła się zatem swoją zależnością ekonomiczną od męża, możliwością znalezienia w nim męskiego oparcia. Dzisiaj damy zazwyczaj już się tym nie chlubią, raczej szczycą się ze swojej samodzielności ekonomicznej.
Coś się jednak w świecie zmienia, skoro nowa, wreszcie własna konstytucja Węgrów, przegłosowana przez parlament 18 kwietnia br., stara się również chronić kobiecość kobiety i jej miejsce w rodzinie.



 W konstytucji tej nie tylko znajdujemy rewolucyjny zapis o ochronie prawnej życia człowieka od momentu poczęcia i jednoznaczne uznanie, że małżeństwo to związek tylko mężczyzny i kobiety. Warto uwydatnić i inne niezmiernie ważne elementy tej konstytucji. 
Po pierwsze, odrzuca się w niej bezpośrednio homoseksualną propagandę, która umieszcza we wszystkich możliwych dokumentach prawnych bełkot o tzw. orientacjach seksualnych, które winno się uwzględniać i chronić przy pomocy prawa przed jakąś "dyskryminacją". Nawet w Polsce także katolicy już od dawna nie protestują przeciwko takim pojęciowym manipulacjom, a na etapie wkraczania do UE uważano je za niegroźną dekorację.



 Węgrom jednak niestraszne są unijne kazamaty i nie ma w ich konstytucji uderzającego w rodzinę zapisu o obowiązku niedyskryminacji z racji "orientacji seksualnej". Zakłada się zatem w konstytucji naszych "bratanków", że różnica pomiędzy kobietą i mężczyzną i wzajemna atrakcyjność obydwu płci są czymś ważnym i państwo powinno tę różnicę chronić swoim prawem. Nie poprzestaje się jednak tylko na skreśleniach i pięknej deklaracji, ale ukonkretnia się ją w szczególe.


 Czytamy zatem z wypiekami na twarzy, że mocą swojej konstytucji Węgrzy deklarują się chronić płodność rodziny i wesprzeć finansowo kobiety dźwigające ciężar macierzyństwa. Nowa konstytucja ma zatem pomóc węgierskim kobietom być sobą, a nie zapominać o swojej kobiecości w zbiorowym wyścigu o pieniądze i tzw. karierę. Nie udało się w okresie renesansu stworzyć na Węgrzech "republiki sokratejskiej", krainy rządzonej przez mędrców, chociaż poważne plany w tym kierunku zostały wtedy podjęte. Dzisiaj te plany się realizuje i ten kraj jako pierwszy wkroczył w nową epokę w dziejach, którą Jan Paweł II określił jako "epokę rodziny". My, Polacy, niestety tkwimy jeszcze w innej epoce - epoce "walki z rodziną", co nie jest mądre. Potrzebujemy zatem w dalszym ciągu politycznego pouczenia ze strony wielowiekowej instytucji Kościoła katolickiego.

Marek Czachorowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz