niedziela, 15 maja 2011
PAMIĘĆ TO WOLNOŚĆ DLA CIEBIE POLSKO - Sezon na Dzierżyńskiego w Miednoje art. Piotra Falkowskiego, Miednoje dla Naszego Dziennika
Cmentarz w Miednoje to modelowy wręcz przykład na to, jak naskórkowa jest w Rosji desowietyzacja. W kiosku z pamiątkami jako dzieło sztuki można za 75 rubli kupić reprodukcję plakatu propagandowego z czasów stalinowskich przedstawiającą Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, twórcę osławionej Czeki, protagonisty NKWD. Wcześniej był prezentowany na wystawie. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że polska część kompleksu memorialnego utrzymywana jest ze środków budżetowych Rzeczypospolitej Polskiej. Ale rosyjscy opiekunowie cmentarza rządzą nim po swojemu. Z miejsca odrzucają jakiekolwiek analogie pomiędzy stalinizmem a hitleryzmem, którego symbole są powszechnie zakazane.
Utrzymaniem cmentarza zajmuje się administracja obwodu twerskiego (dawniej kalinińskiego) za środki z budżetu Polski. Nekropolią przez wiele lat opiekował się pewien emerytowany major KGB. Obecnie zastąpiła go nauczycielka historii, zajmująca się dokumentowaniem politycznych represji okresu stalinowskiego. Rozmawiamy z nią w niewielkiej izbie pamięci urządzonej przez Rosjan. W kiosku, gdzie kupiliśmy bilety, można dostać też pamiątki. Kupuję reprodukcję plakatu z 1951 roku z Feliksem Dzierżyńskim na tle czerwonego sztandaru z sierpem i młotem. "Bądźcie czujni i uważni" - mówi z tego "dzieła sztuki" twórca sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, odpowiedzialnego za potworne zbrodnie nie tylko takie jak Katyń, ale także na samym narodzie rosyjskim.
Jednak oprowadzająca reporterów "Naszego Dziennika" rosyjska historyk nie widzi niczego niestosownego w rozpowszechnianiu tego typu materiałów. Na naszą uwagę, że w Niemczech i w całej Europie nie wolno prezentować ani tym bardziej propagować symboli nazistowskich, nie reaguje. - To przecież dokumentacja przeszłości, a my ją oceniamy obiektywnie - mówi spokojnie. Ten swoisty obiektywizm dopuszcza wszechobecność pozostałości sowieckiej rzeczywistości, w postaci ulic Lenina, Dzierżyńskiego, Marksa, Rewolucji Komunistycznej, Sowieckiej itp., niezliczonych pomników i różnych obiektów nazywanych imionami twórców państwa sowieckiego. Próbujemy dociekać przyczyn, dla których Rosjanie tak silnie identyfikują się z ZSRS. Przecież ofiarami terroru stalinowskiego byli głównie ich rodacy. Ale nasza rozmówczyni wydaje się zupełnie tego nie rozumieć. Rozliczenie z przeszłością ogranicza się do potępienia "kultu jednostki". A groby Stalina i Dzierżyńskiego na honorowych miejscach pod Murem Kremlowskim żadnego sprzeciwu nie budzą. Wręcz przeciwnie, gdy sugerujemy, że Rosja ma przecież także inne tradycje, na przykład prawosławne albo nawet związane z caratem, słyszymy w odpowiedzi: "Mówi pan o burżuazji i obszarnikach?". A więc opiekującej się memoriałem w Miednoje urzędniczce i badaczce przeszłości nie żal ofiar czystek przeprowadzanych przez czekistów Dzierżyńskiego. - Oni przyczynili się do wzmocnienia naszego państwa w okresie, kiedy było jeszcze bardzo słabe - stwierdza, odbierając nam chęć do dalszej dyskusji.
Taki stosunek do ofiar komunizmu ma swoje odzwierciedlenie w sposobie upamiętnienia obywateli sowieckich, również tu pochowanych. Nie ma ich listy, a w tzw. części rosyjskiej jest tylko kamień z dość ogólnikowym napisem i trochę tablic mówiących o stalinizmie i zbrodniach tego okresu. - Według szefa FSB w Twerze, może być tam nawet 50 tysięcy ofiar, ale nie było żadnych prac, które zweryfikowałyby tę liczbę. Oni ograniczyli się do postawienia "memoriału", czyli zbiorowego upamiętnienia w postaci pomnika, tablic itp. I tak zrobili tam cokolwiek tylko dlatego, że strona polska dała przykład i bardzo dokładnie i metodycznie do tego podeszła. Rosjanie w swojej części cmentarza w Miednoje nie prowadzili żadnych prac. Nasi opiekunowie z FSB byli bardzo zainteresowani tym, jak my lokalizujemy groby, nawet dostali od nas jedno wiertło geologiczne. Ale władze rosyjskie nie zdecydowały się na ekshumacje swoich obywateli - wyjaśnia prof. Bronisław Młodziejowski, kierujący pracami sondażowymi i ekshumacyjnymi.
Miednoje to straszne miejsce. Spoczywa tu 6314 naszych rodaków, czyli najwięcej ze wszystkich miejsc skrytego pochówku ofiar zbrodni katyńskiej. Więźniowie Ostaszkowa to przede wszystkim policjanci, a także urzędnicy, funkcjonariusze wywiadu i Korpusu Ochrony Pogranicza. - Sowieci dokładnie podzielili jeńców według grup. Dlatego w Charkowie leżą głównie oficerowie rezerwy, a w Katyniu oficerowie służby czynnej. Natomiast policjanci, którzy mieli najgorszą opinię wśród Sowietów, trafili do Ostaszkowa, gdzie mieli najgorsze warunki przetrzymywania - tłumaczy Zuzanna Gajowniczek, jedna z autorek "Księgi cmentarnej Miednoje". Ostaszków to miasteczko nad jeziorem Seliger, położonym w północno-zachodniej Rosji. W XVI wieku na wyspie Stołobnyj żył prawosławny pustelnik św. Nil ze Stołobny, potem powstał monastyr, skasowany przez bolszewików w 1928 roku. To w nim osadzono Polaków. - Według Sowietów, to byli najgorsi wrogowie państwa sowieckiego. Policjant był urzędnikiem państwa polskiego, a w Miednoje leżą funkcjonariusze wszystkich stopni, od posterunkowego do nadkomisarza. Traktowano ich gorzej niż wojskowych, mieli mniej jedzenia, ich więzienie było najbardziej odległe od Polski - dodaje Gajowniczek. Więźniom dokuczało zimno i silny wiatr od wody, na który narzekali nawet pilnujący ich enkawudziści.
Po decyzji Politbiura o rozstrzelaniu polskich jeńców przewożono ich pociągiem grupami do Tweru, nazwanego przez Sowietów Kalininem. W obecnym szpitalu klinicznym mieściła się wtedy siedziba NKWD. Polscy jeńcy byli w niej przez krótki czas więzieni, a potem rozstrzeliwani w piwnicy. Działo się to w okresie od 4 kwietnia do 16 maja 1940 roku. Sowieccy kaci dostawali przed każdą taką nocą litr wódki. Widocznie nawet im nie było łatwo zabijać setek bezbronnych ludzi.
Ciała pomordowanych przewożono do ośrodka wypoczynkowego dla funkcjonariuszy sowieckiej bezpieki położonego nad rzeką Twercą, pomiędzy wsiami Miednoje i Jamok. Kiedy się przechodzi wzdłuż rzędu tysięcy tabliczek, zwracają uwagę nazwy miejscowości pochodzenia. To nie tylko Kresy, ale w dużej części Górny Śląsk i Wielkopolska. Są to groby polskich funkcjonariuszy, którzy uciekali po 1 września 1939 roku na wschód i tam zastał ich 17 września. Dużą grupę Sowieci aresztowali w Mostach Wielkich pod Lwowem, później dołączano do nich pozostałych jeńców niewojskowych.
W dołach śmierci leżeli 50 lat. - Po oświadczeniu z 13 maja 1990 roku podanym przez agencję TASS o tym, że zbrodnia katyńska jest dziełem Stalina i Berii, strona rosyjska zaczęła się przygotowywać do przyszłych prac, których przeprowadzenie zostało wynegocjowane przez polskie władze. W lipcu 1991 roku nastąpił pierwszy wyjazd całej ekipy pod kierownictwem zastępcy prokuratora generalnego Stefana Śnieżki. - Pojechaliśmy najpierw na trzy tygodnie do Charkowa, a potem do Miednoje. Już wtedy dokonaliśmy pierwszych ekshumacji śledczych kilku z tych grobów, potwierdzając zdecydowanie, że to wszystko, co znaleźliśmy, to szczątki polskich policjantów - opowiada prof. Bronisław Młodziejowski.
Jak się okazuje, poszukiwania mogły nie być potrzebne, gdyż Rosjanie wiedzieli znacznie więcej, niż przekazali stronie polskiej. - Na bardzo dużym terenie ośrodka wypoczynkowego dla dawnych enkawudzistów i kagiebistów wydzielono fragment i powiedziano: "Tu są wasi". Musieliśmy sami zlokalizować te groby i to zrobiliśmy. A Rosjanie dokładnie wiedzieli, gdzie znajdują się te groby. Przyjechał archiwista z KGB i pokazał to miejsce. Kiedy robiliśmy sondaże, to okazało się, że w każdy dół śmierci była wbita ocynkowana stalowa rura zaznaczająca go, ale tak, że znajdowała się 15 cm pod powierzchnią. Wbito je pomiędzy 1988 i 1990 rokiem. A więc oni mieli dokładne dane w archiwach, a z nami bawili się w kotka i myszkę. Musieliśmy cały sezon lokalizować je odwiertami. Oczywiście zrobiliśmy to wszystko, i to bardzo precyzyjnie - relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" antropolog sądowy i kryminalistyk policyjny.
Dwie osoby nie wytrzymały
Do 1994 roku zlokalizowano wszystkie 26 grobów i trzy doły z wyposażeniem, a
w 1995 roku ekipy z Polski dokonały całościowej ekshumacji wszystkich szczątków, wydobywając mnóstwo mobiliów, odznaczeń, wyposażenia służbowego itd. Praca nie była łatwa. - Podczas pobytu w Miednoje wiedziałem, że jestem przez 24 godziny na dobę totalnie podsłuchiwany, podglądany i kontrolowany. Trochę pewności dodawał mi paszport dyplomatyczny, ale i tak ciągle mi mówili, że na pewno jestem szpiegiem. Mieliśmy duże poparcie i pomoc z resortu spraw wewnętrznych i osobiście ministra Andrzeja Milczanowskiego. Jemu zawdzięczaliśmy to, że byliśmy odpowiednio wyposażeni i w ludzi, i w sprzęt, i wszystko, co było potrzebne - mówi prof. Młodziejowski. Niektórzy uczestnicy tych prac, a byli to w dużej liczbie byli milicjanci, mówią, że dokonała się w nich zmiana postawy, "prywatna dekomunizacja". Jednak dla części z nich to doświadczenie było zbyt trudne. - Z mojej ekipy dwie osoby nie wytrzymały i musiały wrócić do Polski, groziła im choroba psychiczna. To jest miara tego, jak tam było ciężko - dodaje prof. Młodziejowski.
Jednocześnie z pracami w Miednoje trwały badania dokumentów w celu sporządzenia pełnej listy ofiar. Od rodzin pracownicy Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa otrzymywali stare listy, pamiątki, spisywano ich wspomnienia. - Podczas prac nad księgą cmentarną dokładnie weryfikowaliśmy wszystkie informacje od rodzin. Szczególnie o wspaniałych zasługach tych ludzi, walce w Legionach, w wojnie 1920 roku, działaniach w "Strzelcu". To niejednokrotnie przepiękne, bohaterskie biogramy. Często brakowało miejsca, żeby je w całości zamieścić - relacjonuje Zuzanna Gajowniczek. Czasami było odwrotnie i to od historyków rodziny dowiadywały się czegoś o swoich krewnych. - W II Rzeczypospolitej od policjantów wymagano, żeby umieli czytać i pisać po polsku oraz odpowiedniej postawy moralnej, a nie wielkiego wykształcenia. Rzadko mieli po siedem klas, więc nie zachowało się po nich zbyt wiele materiałów. Poza tym ich rodziny w 1940 roku zostały deportowane. Znam wypadek, że zdjęcie policjanta jego siostra wywiozła do Kazachstanu ukryte w pantoflu. To zdjęcie z imieniem i nazwiskiem było jedyną pamiątką po tym człowieku i jedyną informacją, jaką posiadała rodzina. Dopiero kiedy przygotowywaliśmy księgę cmentarną, to krewna - obecna policjantka
- przyniosła je i można było przekazać więcej informacji o tym rozstrzelanym funkcjonariuszu - opowiada badaczka.
Uroczyste otwarcie i poświęcenie Polskiego Cmentarza Wojskowego nastąpiło 2 września 2000 roku. Dziś robi on wrażenie powagą wyrażoną w formie upamiętnienia i ogromem tragedii, jakiej jest świadectwem. Podobnie jak w Katyniu częścią założenia jest położony poniżej poziomu ziemi dzwon mający symbolizować wydobywającą się spod ziemi skargę niewinnie pomordowanych. Elementy pomnika są wykonane z metalu pokrytego rdzawym nalotem - celowo, aby przypominały skrzepłą krew.
Zachowano wszystkie krzyże i tablice przywiezione przed ostatecznym zagospodarowaniem cmentarza. Teren, gdzie znajdują się doły śmierci, opasuje aleja, przy której ułożono tablice z nazwiskami i krótką informacją o ofiarach. Dzięki temu każdy zamordowany ma tu swoje własne miejsce pamięci. - To, co widzimy, to efekt usilnych starań rządu polskiego i Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, w tym osobiście jej sekretarza śp. Andrzeja Przewoźnika, który zginął w Smoleńsku w ubiegłym roku - wyjaśnia prof. Młodziejowski.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz