poniedziałek, 13 czerwca 2011

ILE POLSKI POZOSTAŁO W POLSCE?? - Nikt dokładnie nie wie, ile ziemi nabyli obcokrajowcy autor tekstu Małgorzata Goss

W ciągu ostatnich 10 lat MSWiA wydało zezwolenia na zakup przez cudzoziemców około 50 tysięcy hektarów polskiej ziemi rolnej i leśnej. Skala transakcji, na które nie jest wymagane zezwolenie, jest trudna do oszacowania z powodu niewykonywania przez notariuszy obowiązku informowania o aktach notarialnych oraz braku danych o aktach sporządzonych za granicą.

W 2010 r. resort spraw wewnętrznych wydał 264 zezwolenia na zakup nieruchomości w Polsce przez cudzoziemców. Nabyty przez nich obszar wyniósł 808 hektarów. Resort wydał też 10 zezwoleń na nabycie przez cudzoziemców udziałów w spółkach będących właścicielami lub użytkownikami wieczystymi gruntów o łącznym areale 57 hektarów. Około 16 proc. zezwoleń dotyczyło ziemi rolnej, pozostałe - nieruchomości na cele mieszkalne i rekreacyjne.
Wśród zainteresowanych zakupem najwięcej było Niemców i Holendrów, ale pojawiają się też coraz częściej Polacy z obywatelstwem obcym oraz małżeństwa mieszane. Po akcesji do UE obywatele Europejskiego Obszaru Gospodarczego mogą nabywać w Polsce nieruchomości na cele gospodarcze (z wyjątkiem gruntów rolnych) oraz tzw. drugie domy bez zezwolenia. Aż 94 proc. powierzchni ziemi zakupionej przez cudzoziemców dotyczyło właśnie obywateli EOG. Najwięcej gruntów sprzedano w województwach dolnośląskim, świętokrzyskim i mazowieckim. Obrót nieruchomościami, w tym obrót ziemią rolną, zostanie w pełni uwolniony od 2016 roku.

środa, 25 maja 2011

DŁUGA LISTA MĘCZENNIKÓW WSCHODU

Tysiące chrześcijan złożyło heroiczne świadectwo wiary w czasie prześladowań Kościoła katolickiego przez systemy totalitarne: nazizm i komunizm. Wielu męczenników Golgoty Zachodu dostąpiło już chwały ołtarzy. Kiedy powstanie martyrologium ofiar ideologii komunistycznej?

- Sprawa męczenników komunizmu ma wielkie znaczenie i trzeba ją należycie przygotować, co nie będzie łatwe - zaznacza ks. prof. Roman Dzwonkowski SAC, wybitny znawca najnowszych dziejów Kościoła na Wschodzie.
W Ośrodku Dokumentacji Kanonizacyjnej w Drohiczynie trwają prace przygotowujące rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Męczenników Wschodu (1917-1989). Sprawę przygotowania i wszczęcia procesu biskupi polscy powierzyli ks. bp. Antoniemu Dydyczowi, pasterzowi diecezji drohiczyńskiej. 


- Na razie nie został zakończony etap gromadzenia materiałów, przyjmowane są zgłoszenia ewentualnych kandydatów - mówi ks. dr Zdzisław Jancewicz, postulator z Ośrodka Dokumentacji Kanonizacyjnej w Drohiczynie, wyznaczony do przygotowania procesu beatyfikacyjnego Męczenników Wschodu. Jak podkreśla, w niektórych przypadkach materiały przesłane do Ośrodka Dokumentacji Kanonizacyjnej będą wymagały uzupełnienia. Wśród zgłoszonych kilkudziesięciu kandydatów są osoby duchowne i świeckie.

Męczeństwo kapelanów katyńskich
Pomimo dość licznych opracowań naukowych wciąż za mało znane są prześladowania w ateistycznym i totalitarnym systemie komunistycznym w ZSRS. Lista męczenników, którzy wyznając wiarę w Chrystusa, ponieśli śmierć w tym państwie, jest bardzo długa.
- Sprawa męczenników komunizmu została podjęta kilka lat temu w Rosji, jednak wciąż jest na etapie diecezjalnym. Prowadził ją ks. Bronisław Czaplicki w Petersburgu - zauważa ks. prof. Roman Dzwonkowski SAC, autor "Losów duchowieństwa katolickiego w ZSRS. Martyrologium" i "Leksykonu duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1987". 


Prace te zawierają kilkaset biogramów księży napisanych na podstawie akt śledczych z głównych byłych archiwów sowieckich w Moskwie i w byłych republikach: Białoruskiej SRS i Ukraińskiej SRS. Dlatego są one nieodzowne dla ustalenia listy potencjalnych kandydatów na ołtarze z tytułu męczeństwa za wiarę, gdy ponieśli śmierć, ale także jako wyznawców wiary, gdy zachowali życie i w heroiczny sposób w niej później wytrwali. 
- Będzie to długa lista. Nasunie ona niemało trudności, bo wszyscy księża byli skazywani za rzekome przestępstwa polityczne, choć w rzeczywistości przyczyną wyroków skazujących była nienawiść do wiary w Boga - podkreśla ks. prof. Dzwonkowski. 


Męczennikami za wiarę są też wszyscy polscy kapelani wojskowi, którzy zostali zamordowani w Katyniu, Twerze i Charkowie oraz w innych miejscach. Są również kapłani męczennicy, którzy ponieśli śmierć z rąk żołnierzy Armii Czerwonej po 17 września 1939 r. na terenie Polski oraz na przełomie czerwca i lipca 1941 r., gdy armia ta wycofywała się z okupowanych terenów po ataku armii niemieckiej, jak np. dominikanie z Czortkowa zamordowani na początku lipca 1941 roku. 


Pierwszym beatyfikowanym męczennikiem komunizmu w Polsce został ks. Władysław Findysz (1907-1964), proboszcz z Nowego Żmigrodu, skazany w 1963 r. za rzekome "zmuszanie" parafian do praktyk religijnych na 2,5 roku więzienia. 6 czerwca 2010 r. został ogłoszony błogosławionym męczennikiem ks. Jerzy Popiełuszko, zamordowany w 1984 r. przez 
funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa z nienawiści do wiary. 


Obecnie w archidiecezji warmińskiej prowadzony jest proces beatyfikacyjny 46 męczenników z okresu II wojny światowej. Wśród nich jest 9 ofiar niemieckiego nazizmu oraz 37 ofiar komunizmu. Badane jest męczeństwo Sług Bożych: ks. Bronisława Sochaczewskiego i towarzyszy (ofiar nazizmu) oraz ks. Józefa Steinki i towarzyszy (ofiar komunizmu).

Małgorzata Bochenek

WARTOŚĆ DOWODU SPADA

FOT. M. BORAWSKI
Po rozmowach polskich prokuratorówz przedstawicielami rosyjskiej prokuratury w Moskwie dowiedzieliśmy się m.in., że niebawem polscy biegli zbadają oryginały czarnych skrzynek. Pytanie: Dlaczego tak późno?
- Należałoby w tej materii uporządkować kilka spraw. Pomijam już wszystkie nieprawidłowości związane z decyzją o wyborze podstawy prawnej śledztwa, tzn. konwencji chicagowskiej, której wybór był już wystarczającą porażką godzącą w interes nie tylko całego postępowania, lecz także w interes narodowy. Tę sprawę na razie zostawiam, o niej już wielokrotnie dyskutowano. Od wielu miesięcy przekonywano nas, że polscy biegli dysponowali zapisem z czarnych skrzynek. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której kopia różni się od oryginału. Ostatnie doniesienia oznaczają, że albo nas okłamywano i rok temu dostaliśmy jakiś niepełny materiał, albo teraz polscy biegli będą badali te zapisy na nowo. Po co mieliby to robić, skoro już zapisy zbadali w ubiegłym roku? Mam ogólnie bardzo krytyczny stosunek do sposobu prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej i postawy polskich organów ścigania, a te ostatnie informacje tylko mnie w nim przekonują. Okazuje się bowiem, że polscy prokuratorzy nie są w stanie zdobyć podstawowego dowodu i dokonać jego analizy. Odnoszę wrażenie, że prowadzone przez polską prokuraturę śledztwo jest jakimś marginesem w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Czy materiał, który otrzymała polska strona prawie rok temu, był niepełny? Jeśli nie, to dlaczego dopiero teraz nasi biegli mają dostęp do oryginałów czarnych skrzynek? Czy oryginał jest inny od kopii? Jesteśmy w niezwykle trudnej sytuacji. Po czternastu miesiącach otrzymujemy informację, że polscy biegli "pod nadzorem" rosyjskich ekspertów będą mieli możliwość zbadania oryginałów czarnych skrzynek. Pod nadzorem, czyli niesamodzielnie zbadają podstawowy w śledztwie dowód. Z wymiarem sprawiedliwości mam do czynienia już pięćdziesiąt lat i trudno mi sobie wyobrazić, że polski śledczy ma pracować pod czyimś nadzorem. Czy to oznacza, że jeśli nadzorujący będzie miał jakieś wątpliwości co do wykonywanych przez polskiego biegłego czynności, wówczas będzie miał prawo je przerwać? Nadzór oznacza kontrolę. Albo polska prokuratura ma autonomię, albo jej nie ma i podlega całkowicie woli rosyjskich organów. Mało tego, ten komunikat jest przez polską prokuraturę przedstawiany jako "sukces"...

A trudno sukcesem nazwać sytuację, w której jedna ze stron jest zupełnie zależna od drugiej i musi miesiącami czekać na wgląd do zasadniczych dla śledztwa materiałów...

wtorek, 24 maja 2011

W POLU DOBRA I ZŁA - Skąpienie na rodzinę?


Zanim dziecko zacznie samodzielnie się przemieszczać, potrzebuje najpierw prowadzenia za rękę przez osobę dorosłą. Nasz Naród chyba także jeszcze potrzebuje rzetelnego moralnego pouczenia. Służyło temu nauczanie Kościoła podczas długiego czasu niewoli, okupacji i zaborów, ale także po odzyskaniu niepodległości, bo wskutek wysiłku sąsiadów i własnych narodowych wad nabraliśmy wielu błędnych moralnych przekonań.
W PRL wielokrotnie słyszeliśmy w nauczaniu Kościoła o zbrodniczym błędzie likwidacji własności prywatnej czy też raczej - oddania jej w ręce partyjnego aparatu totalitarnej władzy.



 Mało chyba jednak dzisiaj słyszymy i orientujemy się, że własność prywatna dóbr materialnych ma służyć najpierw nie jednostkom, ale całemu społeczeństwu. Ta niewiedza przejawia się w powszechnym zjawisku rozrzucania pieniędzy przez nowobogackich i władzę, a skąpienie jej na społeczne dobro. Tymczasem według nauczania Kościoła posiadanie własności prywatnej nakłada poważny obowiązek dzielenia się zgromadzonym bogactwem z innymi. Wydaje się, że rozumienie tego obowiązku i jego tłumaczenie jest zaniedbane, inaczej niż zakończona sukcesem walka z komunistycznym hasłem rewolucjonistów francuskich: "własność jest kradzieżą". Doskwiera nam zatem w życiu zbiorowym ta wada główna, którą nazywamy "skąpstwem". Polityka kolejnych rządów z uporem skąpi na najważniejszą dla nas wszystkich rodzinę. 


Może już niedługo, po wyborach, będzie inaczej, bo uwolniliśmy się od "feministycznego" balastu pani Kluzik-Rostkowskiej i jej kolegów z PJN.
"Skąpstwo" to wada moralna odnośnie do wydatkowania dóbr materialnych, służących innym, wyższym dobrom. Skąpi się u nas nade wszystko na rodzinę uważaną przez marksistowskich ideologów za instytucję podejrzaną, a nawet wrogą dobru człowieka. Według marksistów, rodzina stanowi pierwsze miejsce ekonomicznej eksploatacji człowieka przez człowieka. Ponieważ w PRL wszyscy studenci (oprócz KUL i ATK) musieli przejść przez marksistowską propagandę, to dzisiejsi politycy, wyuczeni na reżimowych wydziałach "filozofii i socjologii marksistowskiej", w większości mają dzisiaj problemy z dowartościowaniem rodziny. Ale uczyć się nigdy nie jest za późno.

HIPOTEZA ZAMACHU WRACA

W śledztwie smoleńskim polscy prokuratorzy bynajmniej nie odstąpili od badania wątku zamachu - wynika ze stanowiska Naczelnej Prokuratury Wojskowej przekazanego stowarzyszeniu prokuratorów "Ad Vocem". Prokuratura tłumaczy, że słowa prokuratura generalnego Andrzeja Seremeta o wykluczeniu tego wątku dotyczyły jedynie "obecnego etapu śledztwa". "Ad Vocem" uważa, że wypowiedź prokuratora generalnego powinna być bardziej przemyślana.

Jak podkreśla w stanowisku NPW gen. Zbigniew Woźniak, zastępca naczelnego prokuratura wojskowego, pogląd o braku potwierdzenia wersji zamachu dotyczył "obecnego etapu" śledztwa. A do jego wygłoszenia skłoniły prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta dotychczas posiadane przez prokuraturę wyniki badań i ekspertyz, m.in. paliwa lotniczego czy obecności śladów materiałów wybuchowych na miejscu katastrofy. Jednak część z tych opinii została sporządzona przez ekspertów rosyjskich i nie została zweryfikowana przez stronę polską.
"Do chwili obecnej nie przeprowadzono, z udziałem polskich biegłych powołanych przez prokuraturę, specjalistycznych badań wraku samolotu Tu-154M/101, urządzeń i innych elementów jego wyposażenia, bowiem wymienione przedmioty znajdują się na terytorium Federacji Rosyjskiej i w dalszym ciągu są przedmiotem ekspertyz wykonywanych na potrzeby śledztwa Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej" - stwierdza Woźniak. "Z tych samych względów nie zostały sporządzone przez polskich biegłych opinie, z których wynikałoby, iż nie doszło do uszkodzenia wskutek działania osób trzecich istotnych elementów mechanizmów samolotu, w szczególności systemu sterującego statkiem powietrznym oraz jego silnikami" - czytamy. NPW przyznaje, że czeka na realizację wniosków o pomoc prawną i "realizuje na bieżąco cele postępowania przygotowawczego (...), tj. zebranie, zabezpieczenie i utrwalenie dowodów".

poniedziałek, 23 maja 2011

ZESŁAŃCY PRZEGRYWAJĄ - POLSKO JAK DŁUGO JESZCZE BĘDĄ TOBĄ PONIEWIERAĆ?? Czy w przypadku ustawy repatriacyjnej zysk sondażowy bierze górę nad poczuciem dobra interesu wspólnoty narodowej i sprawiedliwości społecznej? autorem art. jest pan Jacek Dytkowski

Cisza, jaka zapadła wokół obywatelskiego projektu ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Sowieckiego, nasuwa pytania o powody legislacyjnej obstrukcji. Czy nie jest to efekt polityki sprowadzającej się do hasła: "Byle nie drażnić Rosji"? Projekt ustawy stara się bowiem chociaż w części naprawić skutki ludobójstwa z lat 1937-1938, w wyniku którego zastrzelono około 100 tys. Polaków, a dziesiątki tysięcy zesłano do łagrów. Politycy opozycji wskazują jednak, że przyczyny przedłużania prac nad projektem mogą być bardziej prozaiczne. Polacy ze Wschodu nie są dla Platformy Obywatelskiej potencjalnym elektoratem wyborczym, więc nie znajdują się w polu jej zainteresowań.

- 111 tys. ludzi rozstrzelanych w ciągu roku, zesłanych 60 tys. do Kazachstanu, a do łagrów ponad 50 tys. ludzi. Dziesiątki tysięcy dzieci tych, których poddano represjom, zostało oddanych do rosyjskich domów dziecka w celu rusyfikacji. To większa liczba niż to, co robili Niemcy podczas II wojny światowej, kiedy zabierali młodych Polaków na zniemczenie. Był specjalny rozkaz ludowego komisarza spraw wewnętrznych NKWD Nikołaja Jeżowa, który m.in. regulował sposób rozdzielania rodzeństwa, by zapomniały o członkach rodziny - mówi dr Robert Wyszyński ze Związku Repatriantów Rzeczypospolitej Polskiej, który uczestniczył w przygotowaniu obywatelskiego projektu ustawy dotyczącej repatriacji. Wskazuje, że w przyszłym roku minie 75. rocznica tej czystki etnicznej przeprowadzonej z rozkazu Józefa Stalina. - Polacy w Kazachstanie będą ją obchodzić. Mam nadzieję, że politycy w Polsce wreszcie to zauważą - podkreśla Wyszyński.
Tymczasem państwo polskie do tej pory nie uporało się z problemem umożliwienia powrotu do Ojczyzny potomkom polskich zesłańców, rocznie sprowadzając na mocy obowiązującej ustawy o repatriacji tylko kilkanaście rodzin. Obywatelski projekt, który miał temu zaradzić, po pierwszym czytaniu w Sejmie utkwił w podkomisji.
Jeden z jej członków, poseł Franciszek Stefaniuk (PSL), nie wie, dlaczego przedłużają się prace nad projektem. - Proszę pytać przewodniczącego podkomisji Pawła Orłowskiego - oznajmia.
Jakub Płażyński, przewodniczący Obywatelskiego Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej "Powrót do Ojczyzny", który doprowadził do wniesienia obywatelskiego projektu ustawy repatriacyjnej do Sejmu, nie sądzi, jakoby przedłużające się nad nią prace były skutkiem prowadzonej polityki międzynarodowej. - Nie chciałbym, żeby ten projekt był rozpatrywany pod kątem jakiejkolwiek polityki. Nie sądzę, żeby miał on zaciążyć na relacjach z krajami, w jakich znajdują się obecnie Polacy. Repatriacja nie odbywa się wbrew interesom państw, to tylko umożliwienie naszym rodakom powrotu do Polski - ocenia Płażyński. Zwraca uwagę, że prace przedłużają się w związku z tym, że jest to ustawa, która wymaga wielu konsultacji. - Podkomisja, która obraduje nad projektem, stara się zasięgnąć opinii jak najszerszego kręgu specjalistów w dziedzinie repatriacji. A z drugiej strony również mamy taki gorący okres, gdzie trudno o wytężoną pracę nad poszczególnymi projektami, bo widzę, że bieżąca polityka często wygrywa z inicjatywami społecznymi - twierdzi Płażyński. 
Poseł Jan Dziedziczak (PiS), jeden z członków podkomisji, potwierdza, że prace nad projektem nie posuwają się naprzód. - Moim zdaniem, będzie to taka taktyka. Rozmawiałem z przewodniczącym podkomisji Pawłem Orłowskim (PO), żeby w najbliższym czasie zorganizować posiedzenie przynajmniej z wysłuchaniem pewnych bieżących tematów. Zgodził się i na tym się skończyło - mówi Dziedziczak. Przyznaje, że zbrodnie stalinowskie popełnione na Polakach w latach 30. są niezwykle dramatyczną i nieco zapomnianą obecnie historią. - Na pewno nie można jej lekceważyć. Natomiast wydaje się, że kluczowym aspektem jest tutaj zupełna obojętność na sprawy wspólnoty narodowej wśród decydentów w rządzie Donalda Tuska. Innymi słowy, jeżeli temat nie oferuje zysku sondażowego, jest spychany na ostatnie miejsce - zaznacza Dziedziczak. Według niego, Polacy z Kazachstanu nie są potencjalnym elektoratem wyborczym PO. - Nie mogą głosować w wyborach parlamentarnych, ponieważ nie mają polskiego obywatelstwa, więc nie są w polu zainteresowania obecnych władz - konkluduje Dziedziczak. 
O powody ślimaczenia się prac nad projektem "Nasz Dziennik" próbował zapytać Pawła Orłowskiego, szefa podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia obywatelskiego projektu ustawy o powrocie do Rzeczypospolitej Polskiej osób pochodzenia polskiego deportowanych i zesłanych przez władze Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. Poseł był jednak dla nas nieuchwytny. 



niedziela, 15 maja 2011

WYSIEDLENI - ZAPOMNIANI

Do Polaków zajmujących mieszkania w Gdyni i innych miastach Pomorza coraz częściej pukają Niemcy, którzy uważają się za właścicieli kamienicy lub domu i żądają ich opuszczenia. Tragedia ludzi, którym po kilkudziesięciu latach odbiera się dom czy nawet całe gospodarstwo, nie wzrusza rządu Donalda Tuska.

Historycy szacują, że w czasie II wojny światowej Niemcy wysiedlili z ziem zachodnich blisko milion Polaków, a z terenów całej okupowanej przez III Rzeszę Polski prawie milion siedemset tysięcy osób. Mimo że wysiedlanym Polakom wolno było zabrać bagaż o wadze 20 kg na osobę dorosłą i 10 kg na dziecko (niezbędną odzież i żywność), w przejściowych obozach przesiedleńczych byli obrabowywani ze wszystkiego - nie tylko z biżuterii, ale także z bielizny, ubrań i pościeli. Po selekcji młodzież i mężczyzn zabierano na "roboty do  
Rzeszy", a pozostałych wysyłano bydlęcymi wagonami do Generalnego Gubernatorstwa.

Ludwik Landau w swojej "Kronice z lat wojny i okupacji" pod jedną z dat 1939 r. zapisał: "Pierwszym punktem objętym tą akcją było Orłowo. (...) cała ludność miała się zebrać w określonym punkcie, zabierano wszystkich bez względu na wiek, stan zdrowia itd., była rodzina, która udała się w drogę z trumienką dziecka. Zabierać wolno było tylko ręczny bagaż, pieniędzy nie więcej niż 20 zł; przechodzono przez wielokrotne rewizje, przy których zabierano nie tylko pieniądze, ale i kosztowności, zdzierając np. pierścionki z palców". O dramacie wysiedlonych wiele pisała też prasa podziemna: "Dzikie sposoby stosowane podczas wysiedleń pozostają bez zmian. Przeważnie nocą, około 20 minut czasu na opuszczenie domu, tylko z węzełkiem. (...) odłączenie zdrowych i młodych z natychmiastowym przeznaczeniem na roboty do Rzeszy"; "Rugi obejmują całe wsie. Tysiące rodzin chłopskich, doszczętnie ograbionych pędzi się na punkt zborny...".

Dla ofiar niemieckich represji nie ma pieniędzy

W 2007 r., w krótkim okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, Sejm przygotowywał nowelizację ustawy kombatanckiej, na podstawie której osoby wysiedlone i deportowane od września 1939 r. do marca 1940 r. mogły uzyskać status represjonowanych. Rozwiązanie parlamentu położyło kres tym pracom.
Już wcześniej, w 2004 r., gdy władzę sprawował Sojusz Lewicy Demokratycznej, posłowie Prawa i Sprawiedliwości dwukrotnie składali projekt takiej ustawy. Jego inicjatorką była obecna senator PiS, a wówczas poseł, Dorota Arciszewska-Mielewczyk, przewodnicząca Powiernictwa Polskiego, skupiającego Polaków wypędzonych ze swoich domów przez Niemców podczas II wojny światowej. Ówczesny marszałek Sejmu Włodzimierz 

Cimoszewicz powiedział, że żadne ustawy, które niosą ze sobą skutki finansowe, nie będą uchwalane, i schował projekt do szuflady. Podobnie było z uchwałą Sejmu o reparacjach wojennych, podjętą głosami posłów prawicy, którą SLD-owski rząd odrzucił, powołując się na nieistniejący dokument z 1953 r., jakoby Polska zrzekła się reparacji od Niemców. Platforma Obywatelska najpierw razem z SLD opóźniała prace nad uchwałą, żądając licznych ekspertyz, a w końcu złożyła własny projekt, który w ogóle nie wspominał o reparacjach, ale postulował uznanie na równi z roszczeniami polskimi wobec Niemiec roszczeń niemieckich wobec Polski. Co ciekawe, interwencję przeciwko uchwale Sejmu podjęła niemiecka ambasada. 

Rządząca Polską od 2007 r. Platforma Obywatelska nie wykazuje żadnej woli zadośćuczynienia ofiarom tych represji. W 2007 r. senator Piotr Andrzejewski złożył projekt ustawy o potwierdzeniu wygaśnięcia praw rzeczowych na nieruchomościach, które weszły w granice Rzeczypospolitej Polskiej po II wojnie światowej, tak aby uregulować sytuację poniemieckich nieruchomości w Polsce oraz uniemożliwić roszczenia ich dawnych właścicieli. Autorzy projektu chcieli ponadto, by dawni właściciele lub ich spadkobiercy nie mogli występować o wydanie odpisów z ksiąg wieczystych. Ale i ten projekt przepadł. 
Polacy będący ofiarami niemieckich represji nie mają możliwości dochodzenia żadnych odszkodowań od państwa niemieckiego. Potwierdził to Sąd Najwyższy w 2010 r. w sprawie wniesionej przez 72-letniego Winicjusza Natoniewskiego o odszkodowanie od Republiki Federalnej Niemiec.
 Pan Natoniewski jako pięcioletni chłopiec został ciężko poparzony w czasie pacyfikacji wsi Szczecyn na Lubelszczyźnie i okaleczony na całe życie. Żądał 1 mln zł tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, ale sąd, powołując się na immunitet obcego państwa, oddalił jego pozew. Senator Arciszewska-Mielewczyk twierdzi, że sprawę rozwiązałyby odpowiednie regulacje prawne i zniesienie tego immunitetu w przypadku zbrodni przeciwko ludzkości (tak jak zrobili Włosi oraz Grecy), aby represjonowani i poszkodowani Polacy mogli pozywać Niemców o odszkodowania za zniszczone zdrowie i życie oraz zagrabione mienie. Niestety, od dwudziestu lat wszelkie tego typu działania są torpedowane i uniemożliwiane.